Zostałam bez wsparcia: teściowa i mama wyjechały na jogę, zostawiając mnie samą

twojacena.pl 5 dni temu

Moje dzieci zostały bez pomocy: teściowa i mama wyjechały na jogę, zostawiając mnie samą

W małym miasteczku na południu Polski, gdzie życie płynie powoli, a rodzinne więzi wydają się nienaruszalne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Kinga, matka trojaczków, stoję na skraju rozpaczy. Moja teściowa i mama, obie po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne zachcianki są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy jogowy retrans w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, a ta rana nie chce się zabliźnić.

Mam troje dzieci: Bartek ma cztery lata, Zosia trzy, a najmłodszy, Jasiek, ledwo półtora roku. Mój mąż, Marek, pracuje od świtu do nocy, by utrzymać rodzinę. Nie mam do niego pretensji – robi, co może. Ale ja jestem sama z trzema maluchami, które wymagają uwagi każdej sekundy. Bartek zadaje tysiąc pytań, Zosia rozkaprysza się przy każdej okazji, a Jasiek płacze, jeżeli nie trzymam go na rękach. Moje życie to niekończący się cykl prania, gotowania, sprzątania i walki o resztki rozsądku. Śpię po cztery godziny na dobę, a sił już prawie nie mam.

Kiedy byłam w ciąży z Jaśkiem, teściowa, Grażyna, i moja mama, Barbara, obiecały pomóc. Mówiły, iż zabiorą starsze dzieci na spacery, posiedzą z najmłodszym, żebym mogła choć trochę odpocząć. Wierzyłam im, chwytałam się tych słów jak tonąca brzytwy. Ale po narodzinach Jaśka wszystko się zmieniło. Grażyna oznajmiła, iż ma „własne życie” i nie chce być przywiązana do wnuków. Mama zaczęła narzekać, iż jest zmęczona obowiązkami i marzy, by „w końcu żyć dla siebie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.

Niedawno zadały mi kolejny cios. Jakby umówione, oznajmiły, iż jadą na dwutygodniowy jogowy wyjazd w Tatry. „Chcemy się zresetować – powiedziała mama. – Rozumiesz, Kinga, my też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, sobie poradzicie. A ja w twoim wieku wszystko ciągnęłam sama”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały podkrążone oczy, słyszały moje błagania o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.

Próbowałam je przekonać. „Jak ja sobie poradzę sama z trojgiem dzieci? – pytałam. – Jasiek ciągle choruje, Bartek nie słucha, a ja nie mam choćby czasu zjeść!” Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, wszyscy przez to przechodzą”. Grażyna była jeszcze zimniejsza: „Nie dramatyzuj, Kinga. Wrócimy za dwa tygodnie, nic się nie stanie”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzucona, jakby moje dzieci i ja były tylko przeszkodą w ich nowym, „wolnym” życiu.

Marek, gdy dowiedział się o ich wyjeździe, tylko wzruszył ramionami. „Co ja mogę zrobić? To ich decyzja” – powiedział. Jego słowa dobiły mnie. Zostałam sama w chaosie. Pierwszy dzień bez nich był piekłem: Jaśek marudził, Zosia wylała sok na kanapę, a Bartek wpadł w histerię, bo chciał iść na dwór. Krzyczałam na dzieci, a potem płakałam z poczucia winy. Moje życie stało się niekończącym się koszmarem, a nikt nie podał mi ręki.

Zadzwoniłam do mamy, licząc, iż się opamięta. Ale ona, roześmiana i beztroska, rzuciła tylko: „Kinga, my tu na jogJej głos brzmiał tak radośnie, jakby moja rozpacz była tylko niewygodnym szczegółem, o którym łatwo zapomnieć.

Idź do oryginalnego materiału