Zostawił żonę, nazywając ją nędzną służącą, a gdy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka
Halina od dzieciństwa słyszała, iż kobiety w jej rodzie skazane są na nieszczęścia. Jej prababka straciła męża na froncie, babcia straciła zdrowie przez wypadek w hucie, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Hala często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo również skończy się dramatycznie. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią niczym chmura.
Jego przyszłego męża, Jacka, poznała w niewielkiej hali na obrzeżach Krakowa, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Połączyła ich stołówka, gdzie w czasie przerwy obiadowej wymienili pierwsze słowa. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Górskiej. Babcia już wtedy odeszła, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.
Życie płynęło swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Marcin, potem młodszy—Tomek. niedługo potem zmarła matka Hali. Teraz musiała radzić sobie z domem i wychowaniem synów sama. Nie narzekała: Jacek zarabiał, a jej zadaniem była opieka nad domem i dziećmi.
Lecz po kilku latach coś zaczęło się psuć. Jacek coraz częściej zostawał po godzinach, wspominał młodszą koleżankę, która „pomagała mu z raportami”. Hala widziała, jak się oddala: wracał tylko, by się przebrać, czasem nie spędzał w domu choćby nocy. Wszystko rozumiała, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.
— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się w końcu powiedzieć.
Jacek milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków—tylko lodowata cisza.
Hala wciąż się o niego troszczyła: gotowała obiady, prała koszule.
— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą po kolejnej próbie rozmowy.
Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż opamięta się. Ale pewnego wieczoru Jacek spakował walizki.
— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj dzieciom ojca! — szlochała Hala.
— Jesteś tylko żałosną służącą — odciął się, patrząc na nią z wyższością.
Te słowa usłyszeli synowie. Marcin i Tomek, wtuleni w siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego. Może byli nie dość posłuszni? Może mama zrobiła coś źle?
Dzieci widziały wszystko: łzy matki, jej próby zachowania spokoju, jej nieustanną troskę. Starały się pomagać: zmywały naczynia, sprzątały. Hala całkowicie poświęciła się chłopcom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała—synowie byli jej całym światem.
Ale los miał inne plany. Pewnego dnia, robiąc zakupy w lokalnym sklepie, Hala upuściła paczkę kaszy. Mężczyzna natychmiast podniósł ją z podłogi.
— Pomóc zanieść? — zapytał z uśmiechem.
Hala zmieszała się, ale on, nie czekając na odpowiedź, chwycił jej torby.
— No dobrze, sam zdecyduję — powiedział żartobliwie, i tak zaczęli rozmawiać w drodze do domu.
Nazywał się Wojtek. Był życzliwy, o miękkim głosie i lekkiej kulawiźnie. Hala podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. ale Wojtek zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie na nią czekał. Tak zaczęła się ich znajomość.
Hala dorabiała, sprzątając klatkę schodową w swoim bloku. Zwykle pomagali synowie, ale tego dnia postanowiła zrobić to sama.
— Może pomogę? — rozległ się znajomy głos.
Wojtek znów był obok. Pomógł jej dokończyć, a wieczorem Hala zaprosiła go na kolację. Przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych chryzantem i pudełkiem pączków.
— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.
Marcin, starszy syn, bez powodu powąchał pączki i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napięcie zniknęło. Przy kolacji Hala upuściła łyżkę, a Wojtek błyskawicznie ją złapał.
— Pan gra w koszykówkę? — spytał Tomek.
— W szkole grałem, ale to było dawno — uśmiechnął się Wojtek.
— Pokażemy panu nasze boisko! — zawołał Marcin. — Gramy z kolegami.
Następnego dnia znów się spotkali. Wojtek wyznał:
— prawdopodobnie zauważyłaś, iż poruszam się powoli i mówię wolno. Miałem ciężki wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz pewnie i ty nie zechcesz mnie widzieć.
Hala milczała, by go nie zawstydzić pytaniami.
— jeżeli moi chłopcy ci nie przeszkadzają, przychodź — odpowiedziała w końcu z uśmiechem.
Wojtek stał się częścią ich życia. Był troskliwy, grał z chłopcami, pomagał w domu. Na początku dzieci były niepewne, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Stał się kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Razem grali w kosza, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.
Minęły lata. Marcin zaczął spotykać się z dziewczyną, Tomek zainteresował się muzyką. Pewnego dnia Marcin przyszedł do Wojtka po radę—tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Hala otworzyła i zastygła. Na progu stał Jacek.
— Popełniłem błąd — powiedział. — Chcę to naprawić.
— Wynoś się! — warknął Marcin, zaciskając pięści.
— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — wściekł się Jacek.
— Nie waż się tak mówić do mojego syna! — gromko oznajmił Wojtek, wysuwając się do przodu.
Był gotów bronić rodziny.
— Nie potrzebujemy cię! — krzyknął Tomek, podbiegając do drzwi.
Wepchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.
— Niech tylko spróbuje wrócić — syknął.
Hala patrzyła na swoich mężczyzn—Marcina, Tomka i Wojtka. Jej obronę, jej oparcie. Mimo wszystkich nieszczęść zbudowała prawdziwą rodzinę. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy dotąd.