Emocjonalna reakcja na oceny dziecka
Zrobiłam aferę o ocenę z plastyki w szkole syna. Poważnie. Jak sobie to teraz przypominam, to trochę mi wstyd, ale wtedy aż się we mnie zagotowało. Zaraz koniec roku, walka o oceny, syn przychodzi i mówi, iż dostanie z plastyki trójkę, bo "pani nie chce mu poprawić jednej czwórki, która była obniżona za brak pracy". No to się zaczęło.
Zadzwoniłam do wychowawczyni, potem do nauczycielki plastyki, zaczęłam pytać, dlaczego nie można tego poprawić, skoro przecież dziecko chce, a ocena cząstkowa była wystawiona dawno. I wiecie, co usłyszałam? Że "to nie jest problem jednej pracy, tylko całej postawy w klasie". I wtedy mnie zatkało.
Bo zaczęłam dopytywać dalej. Pani powiedziała wprost: iż dzieci w tej klasie są nieprzygotowane, nieprzyzwyczajone do pracy, a większość z nich robi tylko to, co konieczne. Że nie ma chęci, nie ma inicjatywy, są tylko pytania: "czy to będzie na ocenę?" albo "czy to można zrobić w domu i oddać później?".
Syn – przyznaję – też tak robił. Nie jest bardzo uzdolniony manualnie, ale trzeba przyznać, iż po prostu olewał. Że się nie starał, iż oddawał byle co, byle mieć zaliczone. I iż nie chodzi o to, iż nie umie, tylko iż mu się nie chce. Bo wie, iż i tak przejdzie dalej, a rodzice i tak zadzwonią, jak coś będzie nie tak. To zabolało, ale musiałam się z tym zmierzyć. Bo prawda jest taka, iż my, rodzice, też się trochę przyzwyczailiśmy, iż szkoła ma być bezproblemowa.
Postawa klasy mocno "do poprawy"
Oceny mają być sprawiedliwe, ale po naszej myśli. Jak dziecko dostaje słabszą, to pytamy: "Dlaczego?" zamiast: "A co ty zrobiłeś, żeby było lepiej?". Ja też tak zrobiłam. Tym razem, ale też wielokrotnie wcześniej. Wkurzyłam się na nauczycielkę, zamiast pogadać z dzieckiem.
Potem usiedliśmy z synem i zapytałam, jak to wygląda z jego perspektywy. Powiedział: "No bo po co się starać, skoro pani i tak nie patrzy". Ale jak zaczęłam drążyć, to wyszło, iż pani patrzy. Tylko on nie dawał jej powodu, żeby zauważyła jego zaangażowanie. Zrobił porządnie trzy prace z dziesięciu. Resztę oddał byle jakie albo wcale. I wtedy już nie chodziło o jedną czwórkę. Chodziło o podejście.
Napisałam tego maila, bo wiem, iż nie jestem jedyna. Wiem, iż w innych klasach jest podobnie. Mówimy, iż nauczyciele są bez serca, iż nie chcą pomóc, a czasem to nie o serce chodzi, tylko o granice. Bo jak dzieci widzą, iż wszystko da się odkręcić telefonem od mamy, to po co mają się starać?
Chciałabym, żebyśmy częściej rozmawiali z nauczycielami nie tylko wtedy, gdy coś jest "nie tak". Żebyśmy też słuchali ich zdania i zaufali im trochę bardziej. Bo oni nasze dzieci widzą inaczej niż my. I czasem właśnie to spojrzenie z zewnątrz pomaga zobaczyć prawdziwy problem, jak w naszym przypadku. Bo ocena z plastyki była tylko punktem zapalnym.