Zwrot losu: nowe życie pewnej kobiety

polregion.pl 1 dzień temu

Zakręt losu: nowe życie Weroniki

Weronika smażyła na kuchence kotlety schabowe, gdy niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. gwałtownie otarła dłonie o fartuch i podeszła otworzyć. Na progu stała para nieznajomych — kobieta i mężczyzna, już w podeszłym wieku, ale opanowani w okazywaniu uczuć.

— Czy to pani Weronika? — odezwała się pierwsza kobieta, skinięciem głowy witając się. — Jesteśmy rodzicami Artura. Mogę wejść?

Imię, które padło, uderzyło Weronikę jak grom. Artur — ten sam, który obiecywał jej miłość, a potem porzucił, gdy tylko dowiedział się o ciąży. Zastygła na moment, ale w końcu skinęła głową i cofnęła się, wpuszczając gości do środka.

Przy filiżance herbaty rozmowa potoczyła się powoli. Małżeństwo wspominało swojego syna, mówiąc o nim tak ciepło, jakby był świętym. Weronika zaciskała palce na kubku — to przecież on zadał jej najboleśniejszą zdradę. Gdy była już gotowa poprosić ich, by wyszli, kobieta nagle powiedziała:

— Zrozum nas. Teraz pełno jest oszustów, ludzi żerujących na czyjejś naiwności. Nie wątpimy w twoje słowa, ale… — zawahała się. — Zrób test. jeżeli chłopiec naprawdę jest naszym wnukiem, chcemy być blisko. Pomagać, wspierać, być rodziną.

Weronika zgodziła się. Gdy wyniki potwierdziły ojcostwo Artura, goście wrócili nie z pustymi rękami: zabawki, ubranka, koperta z pieniędzmi… Ale to nie był koniec.

Tydzień później zadzwonili. Na spotkaniu wręczyli jej dokumenty — jednopokojowe mieszkanie, puste, bez remontu, ale teraz należało do niej i syna. Prezent. Niespodzianka. Nowy początek.

Weronika nie mogła powstrzymać łez, stojąc w tym mieszkaniu. Stara kanapa, odpryskująca farba ze ścian, przytłumiona lampa… ale to był *ich* kąt, *jej* dom. Otworzyła okna na oścież, wpuszczając świeże powietrze i nadzieję.

A przecież zaczęło się inaczej.

Trzy lata temu przyjechała do Warszawy, wynajęła pokój u zrzędliwej staruszki i zatrudniła się w sklepie. Była sama, z problemami, ale z marzeniem. A potem poznała Artura — wysokiego, o mocnych dłoniach, z pewnym siebie uśmiechem. Wydawało się, iż oto jest — szczęście.

Lecz gdy tylko powiedziała mu, iż jest w ciąży, w jednej chwili stał się obcym: *„Oszalałaś? Jakie dziecko? To nie ode mnie. Zrób aborcję”*. I wyszedł.

Płakała całą noc. Staruszka, u której mieszkała, wysłuchała, pokiwała głową, a potem rzekła: *„Jeśli urodzisz — możesz zostać. Nie wyrzucę. Ale jeżeli usuniesz — szukaj nowego pokoju. Dzieci nie zabijam”*.

I Weronika została. Urodziła. Pracowała. Żyła. Wszystko dla syna.

Aż pewnego dnia staruszka zniknęła na cały dzień. Wieczorem wyznała: *„Znalazłam adres rodziców Artura. Poszłam do nich. On nie żyje, wyobrażasz sobie… A oni choćby o was nie wiedzieli”*. Weronika nocą płakała w ciszy, rozumiejąc, iż choćby jeżeli się gniewa — gdzieś w głębi wciąż kochała.

I oto dwa tygodnie później do drzwi zapukali jego rodzice…

Teraz było inaczej. Mieszkanie — może stare, ale własne. Staruszka, która stała się babcią nie tylko z nazwy, co dzień witała ich drożdżówkami. Weronika pracuje zdalnie i dorabia w piekarni. Synek rośnie radosny i dobry.

Stoi przy oknie, obejmując ciepły kubek, i uśmiecha się.

— Babciu, a kiedy znów do ciebie przyjdziemy?

— Już niedługo, mój złoty. Już bardzo niedługo.

Czasem życie niespodziewanie skręca. Najważniejsze, by nie bać się iść dalej.

Idź do oryginalnego materiału