Zakręt losu: nowe życie Kingi
Kinga smażyła w kuchni schabowe, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. gwałtownie otarła ręce w fartuch i poszła otworzyć. Na progu stała para nieznajomych – kobieta i mężczyzna, już starsi, ale trzymający emocje na wodzy.
— To pani Kinga? — odezwała się pierwsza kobieta, skinąwszy głową. — Jesteśmy rodzicami Adama. Możemy wejść?
To imię uderzyło Kingę jak obuchem. Adam – ten sam, który obiecywał jej miłość, a potem porzucił, gdy dowiedział się o ciąży. Zastygła na moment, ale w końcu skinęła głową i przepuściła gości do środka.
Przy herbacie rozmowa toczyła się powoli. Małżeństwo wspominało swojego syna, mówiąc o nim tak ciepło, jakby był świętym. Kinga miała ciężko na sercu – to właśnie on sprawił jej największy ból. Gdy już chciała poprosić ich, by wyszli, kobieta nagle oznajmiła:
— Zrozum nas dobrze. Teraz wszędzie oszuści, nie ufamy łatwo. Ale… zrób test. jeżeli chłopczyk to nasz wnuk – chcemy być blisko. Pomagać, wspierać, być rodziną.
Kinga się zgodziła. Gdy wyniki potwierdziły ojcostwo Adama, goście wrócili nie z pustymi rękami: zabawki, ubranka, koperta z pieniędzmi… Ale to był dopiero początek.
Tydzień później zadzwonili. Spotkali się, a oni wręczyli jej dokumenty – kawalerka, wprawdzie wymagająca remontu, ale od dzisiaj należąca do niej i syna. Prezent. Niespodzianka. Nowy rozdział.
Kinga nie mogła powstrzymać łez, stojąc w tym pustym mieszkaniu. Wytarty tapczan, odklejające się tapety, wysłużona lampa… ale to był ich kąt, ich dom. Otworzyła okna, wpuszczając świeże powietrze i odrobinę nadziei.
A przecież wszystko zaczęło się inaczej.
Trzy lata temu przyjechała do miasta, wynajęła pokój u zrzędliwej babci Stefanii i dostała pracę w sklepie. Była sama, z kłopotami, ale i marzeniami. A potem poznała Adama – wysokiego, o mocnych dłoniach i pewnym uśmiechu. Wydawało się, iż to właśnie szczęście.
Gdy jednak powiedziała mu o ciąży, w jednej chwili stał się obcym: „Oszalałaś? Jakie dziecko? To nie ode mnie. Usuń to”. I wyszedł.
Płakała całą noc. Babcia Stefania, u której mieszkała, wysłuchała, pokiwała głową, a potem rzekła: „Jak urodzisz – możesz zostać. Jak nie – szukaj nowego pokoju. Dzieci nie zabijam”.
I Kinga została. Urodziła. Pracowała. Żyła. Wszystko dla synka.
Aż pewnego dnia babcia zniknęła na cały dzień. Wieczorem wyznała: „Znalazłam adres rodziców Adama. Poszłam. On nie żyje, wyobrażasz sobie… A oni choćby o was nie wiedzieli”. Kinga płakała w ciszy tej nocy, bo choć nienawidziła – gdzieś w głębi wciąż kochała.
I oto dwa tygodnie później do drzwi zapukali jego rodzice…
Teraz było inaczej. Mieszkanie – stare, ale własne. Babcia Stefania, teraz już naprawdę jak rodzona, codziennie witała ich drożdżówkami. Kinga pracowała zdalnie i dorabiała w piekarni. Syn rósł wesoły i dobry.
Stała przy oknie, trzymając ciepłą filiżankę, i uśmiechała się.
— Babciu, a kiedy znów do ciebie przyjdziemy?
— Niedługo, kochanie. Bardzo niedługo.
Czasem życie robi nieoczekiwane zwroty. Najważniejsze, aby nie bać się iść dalej.