Życie pod jarzmem tyrana

newsempire24.com 5 dni temu

Dzisiaj znów przypomniało mi się, jak życie zmusiło nas z mężem do przeprowadzki do jego ojca w małe miasteczko koło Łodzi. Myślałam, iż to chwilowe rozwiązanie, ale już po kilku miesiącach wiedziałam, iż nie wytrzymam choćby roku pod jednym dachem z tym człowiekiem. Czułam się jak niewolnica w domu okrutnego pana i teraz, choćby gdybyśmy mieli przymierać głodem, nigdy tam nie wrócę. Jego stosunek do mnie zabił wszelką nadzieję na pokojowe współistnienie.

Rodzice mojego męża rozwiedli się dawno temu. Wychował go ojciec, Wiesław Stanisławowicz, a matka dawno założyła nową rodzinę i prawie nie pojawiała się w ich życiu. Może dlatego teść traktował kobiety z pogardą. Pierwszego dnia wydawał się tylko ponurym starcem, zrzędliwym, ale nie więcej. Szanując go za to, iż sam wychował mojego męża, starałam się znaleźć z nim wspólny język. Na próżno.

Nie mieliśmy własnego mieszkania. Wynajmowaliśmy pokój w Łodzi, oszczędzaliśmy, ale zaszłam w ciążę i wszystkie plany runęły. Pieniędzy ledwie starczało, a poród był tuż-tuż. Z ciężkim sercem poprosiliśmy Wiesława Stanisławowicza o tymczasowy dach nad głową. Już po kilku dniach żałowałam tej decyzji, jakby przeczuwając, w jaki piekło przemieni się moje życie.

Nigdy nie znałam tylu obowiązków domowych. Sprzątanie, gotowanie, prasowanie — wszystko spadło na mnie, jakbym nie była kobietą w ciąży, ale posłuszną służącą. W ósmym miesiącu ledwo się ruszałam, brzuch ciążył, plecy bolały, ale odpoczynek był zabroniony. Chodziłam jeszcze do pracy, by choć trochę zarobić przed urlopem macierzyńskim, a w domu czekały nieskończone zadania.

— Co się rozsiadłaś jak hrabina? — warknął Wiesław Stanisławowicz, gdy ośmieliłam się usiąść na kanapie. — Ciąża to nie choroba! Nikt za ciebie z mopem biegać nie będzie!

Zaciśnięte zęby, znów brałam się do szorowania podłogi, wycierania kurzy, mycia okien, sprzątania kątów, gdzie od lat nikt nie zaglądał. Teść nie znał litości. Wymyślał nowe obowiązki, dopóki nie padłam ze zmęczenia. I robił to tylko wtedy, gdy męża nie było w domu. Próbowałam zostawać dłużej na dworze, by uniknąć jego gniewu, ale to nie pomagało.

— Wróciłem z pracy, a ciebie nie ma! Obiad niegotowy, podłoga brudna, a ty się obijasz! — wrzeszczał, gdy nie zdążyłam z kolacją.

Jego słowa ciąły jak noże. Upokarzał mnie przy każdej okazji, a ja milczałam, nie chcąc narzekać mężowi. Tomek i tak harował na dwóch etatach, by nas utrzymać. Próbowałam sama dogadać się z jego ojcem, licząc, iż się do mnie przyzwyczai. Ale jego wymagania rosły jak śnieżna kula. Raz zupa za mało słona, raz talerz niedomyty, raz źle pościelone łóżko. Czasem jego pretensje były tak absurdalne, iż ledwo powstrzymywałam gorzki śmiech. Musiałam myć podłogi dwa razy dziennie, prasować nie tylko nasze ubrania, ale i jego koszule — jakbym była jego służką.

— Po co ja mam brać żelazko, skoro w domu jest baba? — ryczał. — Jak mój syn wybrał taką niezdarę, to nieLepiej już spać pod mostem, niż jeszcze raz znosić jego tyranię.

Idź do oryginalnego materiału