Życie z babcią męża to niekończąca się udręka!

polregion.pl 2 dni temu

Dziś znów czatersię pękam… Nie mogę już dłużej mieszkać z babcią mojego męża. To prawdziwa katorga!

Czasem mam wrażaczenie, iż nie mieszkam w zwykłym mieszkaniu, a w muzeum, gdzie nie wolno dotykać absolutnie niczego. Od miesięcy błagam męża, żebyśmy się wyprowadzili, choćby do wynajętego mieszkania. Życie pod jednym dachem z jego babcią to istny koszmar. Wszystko jest „zabytkowe”, wszystko „na pamiątkę”. jeżeli odważę się coś przestawić – od razu dostaje ataku serca i skacze jej ciśnienie. W pół godziny cała rodzina już wie, jacy jesteśmy niewdzięcznicy, bo zaraz dzwoni do wszystkich krewnych z płaczem.

Przed ślubem wzięliśmy z Piotrkiem kredyt na mieszkanie. Na wesele nasi rodzice dali nam sporą sumę – byłam w siódmym niebie, iż wreszcie będziemy mieli własne cztery kąty. Oboje pracowaliśmy, spłacaliśmy raty… Aż do dnia, gdy okazało się, iż jestem w ciąży. Szok totalny – przecież brałam tabletki. Myślałam choćby o… ale mąż i rodzice byli kategoryczni: „Absolutnie nie!”

Do porodu jeszcze pracowałam, więc jakoś szło. Ale po urodzeniu Zosi wszystko się posypało – zostaliśmy z jedną pensją. Piotrek łapał każdą dodatkową robotę. Do moich rodziców nie mogłam wrócić – u nich ciasno, a jego rodzice mieli pod swoim dachem już młodszego brata z żoną.

Wtedy wtrąciła się babcia. Sama zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili – w końcu ma trzypokojowe mieszkanie. Wydawała się sympatyczna… Zgodziliśmy się, nasze mieszkanie wynajęliśmy – finansowo lżej, ale psychicznie? Koszmar.

Na początku było znośnie, ale potem zaczęło się piekarnię. W domu babci niczego nie wolno ruszać. choćby dziecko nie ma prawa! Gdy Zosia czegoś dotknie albo gdzieś zajdzie – babcia dostaje „zawału”. I jeszcze oskarża mnie, iż celowo pozwalam dziecku na te „ekscesy”, żeby ją dobić! Gdy Piotrek wraca z pracy, urządza mu teatralne przedstawienie: jaka to ja zła matka, nie szanuję starszych… A on? Wzrusza tylko ramionami. Dla niego to pewnie norma. A ja już nie wytrzymuję. Jestem na skraju załamania.

Błagam go: wróćmy do naszego mieszkania. Niech będzie trudno finansowo, byle bez tego szaleństwa. Prosi, żebym jeszcze poczekała – jak skończy się urlop macierzyński… Ale czy dotrwam do tego czasu?

Zaproponowałam zamianę ról: niech on zostaje z dzieckiem, a ja pójdę do pracy. Niech sam spróbuje wytrzymać dzień z tą „słodką staruszką”. Nie zgodził się. Dałam mu więc ultimatum: jeżeli się nie wyprowadzimy w przyszłym miesiącu, zabieram dziecko i jadę do rodziców do Poznania. Zamyślił się. Czekam. Nie na słowa – na czyny. Bo już naprawdę nie mam siły…

Idź do oryginalnego materiału