Gdy wychodziłam za mąż za Tomasza, wiedziałam, iż ma córkę z pierwszego małżeństwa. Ewa, jego była żona, porzuciła dziecko sześć lat temu – spakowała walizki i wyjechała do Norwegii z nowym adoratorem, zaczynając życie od zera. Przez ten czas urodziła jeszcze dwójkę, o starszej córce przypomina sobie dwa razy w miesiącu przez wideoczat, a prezenty wysyła tylko na święta. Widziałam, jak dziewczynka tęskni za matką, jak wpatruje się w ekran telefonu, mając nadzieję, iż mama powie: „Przyjedź do mnie”. Ale ta nigdy nie zaprosiła, nigdy nie przyjechała. Po prostu wymazała córkę ze swojego życia.
Na początku dziewczynka mieszkała u teściowej – matki Tomasza. Ale ta dość gwałtownie się zmęczyła, nie radziła sobie z lekcjami, kaprysami i histeriami. I po prostu oddała wnuczkę ojcu. Tomasz przyprowadził ją do domu, spojrzał mi w oczy i cicho powiedział: „Kasia zamieszka z nami. Na stałe”.
Szczerze starałam się być dobrą macochą. Kupowałam ubrania, gotowałam ulubione dania, odbierałam ze szkoły, rozmawiałam „na serio”. Próbowałam stać się przyjaciółką. Ale dziewczynka się zamknęła. Jakby postawiła między nami mur i choćby nie próbowała go zburzyć. Nie tylko mnie ignorowała – wręcz demonstracyjnie pokazywała, iż w jej świecie jestem nikim.
Minęły trzy lata. Teraz Kasia ma dwanaście lat i wciąż mieszka z nami, rządzi, jakby to był jej dom, a nie nasz z mężem. Każdego wieczora skarży się ojcu: „Ciocia Ania kazała mi posprzątać”, „Ciocia Ania nie kupiła mi tego, co chciałam”. A potem dzwoni teściowa i wytyka mi, iż „za mało uwagi poświęcam dziecku” i iż „niedługo sama będę rodzić, więc niech się uczę macierzyństwa”. Sama jednak nie ma ochoty zająć się wnuczką, choćby na godzinę, gdy muszę iść do lekarza lub do pracy.
To wszystko mnie wykańcza. Pracuję, prowadzę dom, gotuję, a teraz jeszcze jestem w ciąży. Tomasz, choć nie staje po stronie córki, prosi, żebym była łagodniejsza, wyrozumialsza. A ja już nie daję rady. Ta dziewczynka stała się źródłem mojego rozdrażnienia. Jest bałaganiarska, niegrzeczna, nie potrafi podziękować, nie słucha i wiecznie ma pretensje. Nie jest moja i już choćby przed sobą tego nie ukrywam.
Czasem siedzę w nocy w kuchni i myślę: „Gdybym wtedy nie zgodziła się, żeby zamieszkała z nami… Gdybym się uparła…”. Ale już za późno. Nie mogę odejść od męża – niedługo urodzimy wspólne dziecko. I choć to brzmi egoistycznie, coraz częściej marzę, żeby córka Tomasza sama stwierdziła: „U babci będzie mi lepiej”. Nie będę namawiać, żeby została. Nie będę płakać.
Po prostu chcę żyć spokojnie. Bez ciągłych pretensji, bez walki o miejsce w tym domu. Chcę, żeby moje dziecko dorastało w miłości i harmonii, a nie w wiecznym napięciu i kłótniach. Może to mój jedyny sposób, żeby ocalić rodzinę i nie stracić siebie.