Wiem, iż szkoła potrafi dać dzieciom skrzydła. Widzę też, iż czasem, zupełnie niechcący, robi coś odwrotnego. I nie chodzi o pojedyncze wpadki konkretnego nauczyciela, tylko o systemowe błędy wychowawcze, które krążą po szkołach jak nieproszony gość.
Poniżej zebrałam sześć najczęściej powtarzających się problemów, opartych na rozmowach z rodzicami z mojego otoczenia i na listach od was.
1. Ocenianie wszystkiego, zamiast uczenia procesu
„Moja córka boi się próbować, bo od razu myśli, iż dostanie słabą ocenę” − powiedziała mi ostatnio Paulina, mama piątoklasistki. W listach do redakcji to zdanie wraca jak echo. Szkoła przez cały czas zbyt często skupia się na efekcie, a nie na drodze, jaką dziecko do niego dochodzi.
Jeśli liczy się tylko wynik, dziecko uczy się, iż błąd to wstyd, a nie element nauki. W domu potem musimy to mozolnie odwracać, tłumaczyć, iż pomyłka jest normalna, iż próby są ważniejsze niż perfekcja.
2. Porównywanie uczniów między sobą
„Wiem, iż pani nie robi tego złośliwie, ale kiedy mówi: 'zobacz, jak Marysia ładnie pisze', czuję, jak mój syn gaśnie” − napisała do nas jedna z czytelniczek. Porównania czasem padają mimochodem, czasem są pakietem motywacyjnym w złym stylu.
Skutek jest ten sam: dziecko zaczyna wierzyć, iż jego wartość zależy od tego, jak wypada na tle innych. Zamiast budować wewnętrzną motywację, szkoła niechcący uczy rywalizacji i lęku. My w domu próbujemy wrócić do prostego przekazu: jesteś w porządku taki, jaki jesteś, a rozwijasz się własnym tempem.
3. Brak realnej edukacji emocjonalnej
To temat, który pojawia się w niemal każdej rozmowie między rodzicami. Dzieci uczą się liczb, dat i definicji, ale nikt nie uczy ich nazywania emocji, stawiania granic, rozwiązywania konfliktów.
Znajoma, Magda, opowiadała mi o synu, który w trzeciej klasie nie potrafił powiedzieć, iż jest zawstydzony albo przestraszony, więc reagował agresją. W szkole usłyszał tylko, iż „zachowuje się niegrzecznie”. Bez rozmowy o emocjach i narzędzi do radzenia sobie z nimi, dziecko zostaje samo ze swoim światem wewnętrznym. Potem w domu odrabiamy dodatkowe lekcje z empatii i komunikacji.
4. Publiczne zawstydzanie i „dyscyplina na pokaz”
„Pani kazała mu wstać i powiedzieć przed klasą, iż nic nie umie” − to fragment z jednego z ostatnich maili do redakcji. Nie piszę tego, żeby piętnować konkretne osoby, bo wiem, iż czasem za takim zachowaniem stoi zmęczenie i bezradność. Problem jest większy: w wielu szkołach wciąż działa stara metoda uciszania przez wstyd.
Dziecko, które raz zostało publicznie upokorzone, zaczyna chronić się milczeniem, ucieczką albo buntem. Po takich sytuacjach rodzice mówią wprost: „teraz muszę wszystko naprawiać w domu, odbudować poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do dorosłych”.
5. Przerzucanie odpowiedzialności za naukę na rodziców
Nie chodzi o zwykłe wsparcie. Chodzi o sytuacje, gdy szkoła zakłada, iż to rodzic ma dopilnować, wytłumaczyć, odpytać, zrobić projekt. Wiele osób, z którymi rozmawiam, czuje się tak, jakby po pracy szło na drugi etat. „Ja nie chcę być domowym nauczycielem, ja chcę być mamą” − powiedziała mi Kasia, którą spotkałam na szkolnym korytarzu.
Jeśli system opiera się na tym, iż rodzic musi nadrabiać braki, dziecko dostaje komunikat, iż szkoła nie jest miejscem, gdzie ono naprawdę się uczy, tylko miejscem, z którego zadania przenosi się do domu. W efekcie rośnie napięcie w rodzinie, a nauka kojarzy się z obowiązkiem, nie z ciekawością.
6. Ignorowanie różnic i etykietowanie
„On jest leniwy”, „ona jest słaba z matematyki”, „ten to zawsze rozrabia”. Takie metki przyklejają się szybciej, niż nam się wydaje. W listach od rodziców pojawia się ból, bo etykieta zamyka dziecko w roli, z której trudno wyjść. Szkoła często działa według jednego wzorca, a dzieci są różne
Jedne uczą się gwałtownie przez słuchanie, inne potrzebują ruchu, jeszcze inne czasu. jeżeli system nie widzi tych różnic, to zamiast wspierać, podcina skrzydła. W domu wtedy pracujemy nad tym, żeby dziecko nie utożsamiało się z łatką, tylko dostrzegło swoje możliwości rozwoju.
Kiedy spisuję te błędy, czuję mieszankę złości i smutku, bo wiem, iż wiele z nich wynika nie z braku serca, tylko z przeciążenia i starych schematów. Widzę też, jak ogromną siłę mają rodzice, którzy rozmawiają z dziećmi, wyłapują sygnały, wspierają mądrze, choćby jeżeli czasem po omacku.
Jeśli macie poczucie, iż szkoła coś w dziecku przygasiła, to nie znaczy, iż jesteście bezradni. To raczej znak, iż warto być obok, słuchać i cierpliwie pokazywać, iż nauka i dorastanie to nie wyścig, tylko długa droga. A my w redakcji dalej będziemy czytać wasze listy, bo w nich najlepiej widać, co naprawdę dzieje się po dzwonku.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: „Nie czytam Librusa po 17”. Rodzice mają dość nadgorliwych nauczycieli











