15 listopada 2023
Dziś znów myślę o tym, jak Jadwiga nigdy nie ufała mi. Zaczęło się od tego, iż zawsze musiała liczyć wyłącznie na własne siły tak już było w naszym małżeństwie. Mój przyjaciel z młodości, Wojciech, był przystojny niczym mak na polu. Zawsze rozbawiał towarzystwo, pił z umiarem, nie palił, nie szalał na punkcie piłki, wędkowania ani polowań. Krótko mówiąc, facet choćby w pałacu.
Dzięki tym zaletom myślała, iż znajdzie pocieszenie poza domem. W końcu takiego mężczyzny nie spotkasz przy ogniu. A łowczynie i tak same się znajdą
Jedyną pociechą Jadwigi były nasze dziecko, mały Stefan. Wojciech poświęcał mu każdą wolną chwilę, więc Jadwiga sądziła, iż ojcowska miłość wystarczy, by utrzymać rodzinę.
W szkole Jadwiga była drwiąco nazywana Jadzik z powodu płomiennorudych włosów i piegów, które rozchodziły się po jej twarzy niczym rozsypane ziarna soli. Matka, piękna i dumna, od najmłodszych lat wlewała w nią słowa: Jadziku, jesteś jak kaczy łupek. Przepraszam za taką analogię, ale prawda jest gorzka. Kto ci to powie w twarz? Tylko matka. kilka szans, iż ktoś cię poślubi, więc musisz liczyć na siebie. Ucz się pilnie, a potem buduj karierę. A gdy pojawi się dobry chłopak, nie zwlekaj bądź mu posłuszną żoną. Te rady Jadwiga zachowała na całe życie.
Po skończeniu liceum z złotym medalem wstąpiła na Uniwersytet w Warszawie. Tam spotkała Wojciecha. Nie rozumiała, dlaczego taki przystojny młodzieniec zwrócił na nią uwagę. On przyznał później, iż była jedyną dziewczyną, do której odważył się podejść. Jadwiga nie używała makijażu, ubierała się skromnie, nie potrafiła flirtować. Gdy zorientowała się, iż Wojciech naprawdę się o nią interesuje, postanowiła przejąć inicjatywę. Zaoferowała mu małżeństwo. Wojciech najpierw był zszokowany tak śmiałym posunięciem, ale Jadwiga obiecała być cichą, pokorną i wierną żoną. Miłość przyjdzie z czasem zapewniała go. Po namyśle zgodził się, a przyzwoliła mu matka, Halina.
Kiedy Wojciech po raz pierwszy przywiózł Jadwigę do domu, Halina spojrzała na nią krytycznie. Co to za piegowa klapa? pomyślała. Syna mam pięknego jak wschodzące słońce, a tu taka popielata istotka. Pierwsze spotkanie nie poszło gładko.
Jadwiga wyczuła niezadowolenie teściowej. Wiedziała, iż piękny mąż może stać się przeszkodą w szczęściu rodzinnym, ale nie zamierzała rezygnować. Poszła więc sama do Haliny, przyniosła herbatę i przyznała, iż będzie wierną i posłuszną żoną. To zmiękczyło serce matki, która w końcu zaakceptowała małżeństwo.
Halina była samotną wdową. Mąż przed laty zostawił ją i Stefana za nową kochanką, powrócił po roku w stanie wyczerpanym, nie zostając przyjęty przez rodzinę. Przez lata zadawała sobie pytanie, czy nie powinna wybaczyć niewiernego męża. Jedna z jej decyzji była: zaakceptować wybór syna i pozwolić Jadwidze przyjść po niego po każdej drodze, choćby po najbardziej wyboistej. Tak błogosławiła związek Wojciecha i Jadwigi.
Rok później urodził się nasz syn Stefan. Przypominał ojca w każdym calu, co Halina przywitała z radością. Wojciech rozpieszczał go jak motyl, a Stefan stał się sensem jego życia. Miłość do żony jednak nie zakwitła. Jadwiga też nie czuła silnych uczuć wobec Wojciecha. Ich codzienność była spokojna: Jadwiga prała i prasowała koszule, gotowała posiłki, całowała go na dobranoc. Wojciech oddawał jej całą pensję, kupował kwiaty na urodziny, całował przy porannym śniadaniu i odjeżdżał do pracy. To raczej rytuał niż prawdziwa miłość. Po pięciu latach Wojciech odnalazł to, czego szukał nie w domu, ale poza nim. Była to piękna dziewczyna, Bogna, o nieziemskim wdzięku. Ich romans kwitł w kawiarniach i na ławkach, a Wojciech coraz częściej wracał z domu w stanie rozbitym.
Bogna postawiła ultimatum: albo zostanie z nią, albo zostanie przy żonie. Wojciech nie chciał stracić miłości Bogny, ale jednocześnie nie mógł zignorować syna. W końcu, po sześciu miesiącach wahania, spakował rzeczy i opuścił rodzinny dom, zostawiając trzynastoletniego Stefana samemu.
Jadwiga przypomniała sobie matczyną naukę. Gdy w dzieciństwie słowa matki były ciężarem, teraz stały się tarczą: nie zamierzała rzucać się z mostu ani płakać po trzech rzekach. Otrzymała w sobie odporność, którą matka wpoiła.
Historia była bolesna, ale nie zniszczyła mnie. Zrozumiałem, iż szczęście to wolny ptak, który siada tam, gdzie zechce. Musiałem wypić kielich porzuconego małżeństwa do końca. Podczas pożegnania powiedziałem Wojciechowi: Drzwi zawsze będą otwarte, ale nie zwlekaj z powrotem. Stefan cię kocha, nie zmuszaj go do cierpienia.
Po pół roku Wojciech wałęsował między synem a Bogną. Ja trzymałem w łazience jego starą szczoteczkę do zębów symbol rozstania. Gdy przyszedł po Stefana, szczoteczka patrzyła na niego jak milczący wyrzut. Pewnego dnia ukrył ją w kieszeni, by ją wyrzucić, ale przy następnym powrocie znalazł nową, lśniącą w szklance. Mała filiżanka z kawą czekała na niego w kuchni, a domowe kapcie stały w korytarzu, gotowe przyjąć jego stopy. Te drobne rzeczy drążyły jego sumienie.
Wojciech nie potrafił wyjaśnić, dlaczego odszedł, jednak siła przyciągania Bogny była nie do pokonania. Zastanawiał się, jak nie ranić bliskich. Pytania bez odpowiedzi dręczyły go codziennie. Mógłby zamknąć drzwi na mnie, przekląć kochankę, ale milczał. Gdy odchodził, mówił: Wracaj, Wojtku. Nie zapominaj o nas.
Bogna nie lubiła zamieszania wokół Stefana, wielokrotnie ostrzegając: jeżeli odejdę, to tylko dlatego, iż kochasz syna bardziej niż mnie. Tak trwało latami.
Kobiety niedługo szeptały Jadwidze: Zamąż się już! Co czekasz? Twój syn potrzebuje ojca każdego dnia! ale ona wciąż trzymała się w milczeniu. Z czasem przyzwyczaili się do jej samotności, a czas płynął nieubłaganie.
Wojciech w końcu przestał odwiedzać Stefana. Spotykali się już tylko na neutralnym gruncie. Stefan kończył liceum, a Ja po dwunastu latach od wyjazdu wiedział, iż nie wróci. Postanowiłem zakończyć ten rozdział, bo wciąż miałem siłę, by wychować drugie dziecko. Wziąłem urlop i poleciałem nad ciepłe wybrzeże, gdzie miałem krótką, beztroską przygodę.
Dziewięć miesięcy później u Stefana pojawiła się siostrzyczka, Maria. Przyjaciółki były zdumione, ale w szpitalu stały, czekając na nową mamę. Jadwiga wyjść z uśmiechem, trzymając w rękach pieluszki w różowych wstążkach, i krzyknęła: Proszę, kochajcie moją Małkę!. Jedna z nich pytała o patronimiczny, a Jadwiga odpowiedziała: Do nazwiska trzeba dorosnąć.
Radość nie mogła zostać przyćmiona. Życie stało się jedynie opieką nad Małką. Stefan był pierwszym i niezastąpionym pomocnikiem, kochał siostrę. Nie zadawał Małce pytań o ojca wystarczyło mu, iż była szczęśliwa.
Kiedy Mała trafiła do przedszkola, trójka latka odkryła, iż dzieci mają nie tylko mamy, ale i taty. Od tego czasu zwracała się do Stefana: Tato. Było to jednocześnie zabawne i gorzkie.
Pewnego wieczoru w drzwiach usłyszałam niepewny dzwonek. Mała ruszyła do drzwi krzycząc: To mój tata!. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Wojciecha. Wpuściłem go szeroko otwartymi drzwiami. Przyniósł dwie pełne torby i plecak. Mała rzuciła się w jego ramiona: Mamo, to mój tata!. Jadwiga, ze łzami, odpowiedziała: Tak, kochanie, to twój tata.
Wojciech przytulił dziewczynkę, pocałował jej piegowatą noskę i szepnął: Cześć, mój mały złotko. Następnie ukląkł przy mnie i błagał: Wybacz mi, Anno! Czy mnie przyjmiesz?. Odpowiedziałam, trzymając go za łokieć, żeby nie upadł na kolana: Witaj, mój gorzki miodzie! Minęło siedemnaście lat, ale nie mam pretensji. Potrzebujemy ojca. Stefan stał z szeroko otwartymi oczami, obserwując scenę.
Kilka tygodni później zadzwoniłam do przyjaciółki i powiedziałam: Chcesz znać patronimik mojej córki? To Wiktoria Wojciechowa!
Patrząc wstecz, uczę się, iż zaufanie i lojalność wobec samego siebie są najważniejsze. Nie możemy pozwolić, by cudze wybory definiowały nasze szczęście. Trzeba pielęgnować własną wartość, bo tylko wtedy znajdziemy spokój, choćby gdy życie rzuca nam kłody pod nogi.

















