Bałam się, iż mąż mnie zostawi, bo urodziłam córkę, a nie syna.
W mojej rodzinie zawsze panował kult synów. Mieszkamy w Polsce, i z jakiegoś powodu dziewczynki traktowano tu mniej ważnie. Wychowano mnie w tym duchu. Mam młodszego brata i siostrę, i zawsze widziałam, jak różnie nas traktowano.
Gdy urodziła się moja siostra, ojciec był bardzo niezadowolony. Choć na USG mówili, iż będzie dziewczynka, do końca liczył, iż lekarze się pomylili. Dopiero w szpitalu przekonał się, iż znów ma córkę. Ale kiedy mama zaszła w ciążę z bratem, ojciec się zmienił. Krewni gratulowali rodzicom ze szczególną serdecznością. Wszyscy się cieszyli.
„Dziewczyna to dziewczyna. Wyjdzie za mąż i odejdzie. A syn to przedłużenie rodu!” — powtarzał ojciec.
Wychowanie też było zupełnie inne. Bratu nie kierowano obowiązków domowych, nie ganiono za słabe oceny czy psoty. Nie powiem, iż traktowano mnie i siostrę źle, ale różnica była wyraźna. Brata wręcz noszono na rękach.
Zdecydowałam, iż w każdej rodzinie bardziej pragnie się chłopców. Z takim przekonaniem wyszłam za mąż. Żyliśmy z mężem w zgodzie, ufaliśmy sobie. Gdy powiedział, iż marzy o synu, nie zdziwiłam się — dla mnie to było oczywiste. Gdy dowiedziałam się, iż jestem w ciąży, także marzyłam o chłopcu. Ale na USG lekarz z euforią oznajmił, iż będziemy mieć córeczkę. Zrobiło mi się słabo. Jak powiedzieć mężowi? Myślałam, iż zrobi awanturę, spakuje rzeczy i odejdzie.
Nie wiem, czemu wyobrażałam sobie takie sceny, skoro moi rodzice nie rozstali się po moim i siostry narodzinach. Byłam jednak załamana. Przez silny stres trafiłam do szpitala z zagrożeniem ciąży. Męża nie było wtedy w mieście, ale natychmiast do mnie przyjechał.
Nie znał jeszcze wyniku badania, a ja nie wiedziałam, jak mu powiedzieć — przecież marzył o synu. Mąż nie pytał o płeć dziecka, martwił się o mnie, dopytywał o zdrowie, obiecywał przynieść coś smacznego, prosił, żebym się nie denerwowała.
Po jego wyjściu długo płakałam. Pielęgniarka przyszła mnie uspokoić. Podzieliłam się z nią swoimi obawami. Nie wiem, jak zrozumiała mnie przez łzy. Powiedziała, iż powinnam myśleć o dziecku, a nie o mężu.
„Wiesz, ilu jest mężczyzn na świecie? Znajdziesz innego! Najważniejsze, by donosić córeczkę — nerwy jej szkodzą. Dziecko takie się urodzi!” — mówiła.
Rano spotkała mojego męża i zaczęła go besztać. Nie wiedziała, iż nie znał jeszcze płci dziecka. Mąż wszedł do sali z szeroko otwartymi oczami i spytał, skąd wzięłam te bzdury. Przyznałam się do wszystkiego. Mąż spojrzał na mnie jak na wariatkę. Powiedział, iż nie obchodzi go, czy urodzi się syn, czy córka, i poprosił, bym nie wymyślała.
Starałam się uspokoić, ale czasem myślałam, iż mąż tylko chce mnie pocieszyć, a sam jest zawiedziony. Ale kiedy urodziłam córeczkę i zobaczyłam jego wzruszenie, łzy w jego oczach, zrozumiałam, iż naprawdę się cieszy. Teraz z uśmiechem wspominam swoje obawy. Dobrze, iż pomogła nam wtedy pielęgniarka — sama doprowadziłabym się do załamania nerwowego jeszcze przed porodem.