Nauczycielka polskiego napisała, iż ma podejrzenia, iż mój dwunastoletni syn ściągał na sprawdzianie. Z tego powodu nie zamierza wpisać mu dobrej oceny i dopisze uwagę do dziennika. Bez rozmowy z nim, bez pytania o wyjaśnienie, bez choćby spokojnej prośby o spotkanie.
Wiadomość w Librusie: syn ściągał na sprawdzianie z polskiego
Patrzyłam na telefon i miałam wrażenie, iż ktoś właśnie osądził moje dziecko w cztery sekundy. Wiadomość była chłodna, urzędowa, jakby dotyczyła dorosłego, który świadomie oszukuje. A to przecież dzieciak, który ma prawo się pomylić, ma prawo stresować się sprawdzianem, ale nie zasługuje na wyrok bez wysłuchania. Wychowuję go na uczciwego chłopca i wiem, ile dla niego znaczy poczucie, iż dorośli mu ufają.
Nie pozwolę oczerniać mojego dziecka
Kiedy wrócił do domu, zobaczyłam, iż jest przygaszony. Pokazałam mu treść wiadomości i zapytałam, co się stało. On popatrzył na mnie z przestrachem i od razu powiedział, iż nie ściągał. I ja wierzę własnemu dziecku. Wytłumaczył, iż w pewnym momencie kolega obok nie miał czym pisać, więc poprosił o długopis. Mój syn po prostu mu go podał. Tyle. Żadnych karteczek, żadnych podpowiedzi, żadnego kombinowania.
Znam swoje dziecko. Widzę, kiedy kręci, a kiedy mówi prosto z serca. Tym razem mówił spokojnie, bez nerwów, bardziej zdziwiony niż przestraszony, iż coś takiego w ogóle mogło się stać. Powiedział mi jeszcze jedno zdanie, które mnie dobiło: „mamo, ja już nie wiem, co mam robić na lekcji, żeby pani nie pomyślała źle”. Serce mi się ścisnęło, bo pomyślałam, iż on tę szkołę zaczyna kojarzyć z podejrzeniami i oskarżeniami o nieuczciwość, a nie z nauką.
Nauczycielka powinna przeprosić za pochopne oskarżenia
Nie chodzi mi o wojnę ze szkołą ani o podważanie autorytetu nauczycieli. Wiem, iż mają trudną pracę, dużo dzieci w klasie i czasem są zmęczeni. Ale zmęczenie nie może oznaczać stawiania dziecka pod ścianą bez dowodów. jeżeli nauczycielka coś zauważyła, miała pełne prawo zapytać, poprosić o rozmowę, dać szansę na wyjaśnienie. Tymczasem od razu zapowiedziała obniżenie oceny i uwagę.
Takie oskarżenie zostaje w głowie dziecka na długo. Mój syn boi się, iż koledzy uznają go za oszusta, choć nic złego nie zrobił. Ja też czuję gorycz, bo jako rodzic zostałam postawiona przed faktem dokonanym, jakbym miała tylko przyjąć tę informację i siedzieć cicho.
Dlatego proszę o jedno: o zwykłe, ludzkie „przepraszam”. Za pochopną wiadomość, za stres, za odebranie dziecku poczucia bezpieczeństwa. I o spokojne wyjaśnienie tej sytuacji twarzą w twarz, a nie przez krótkie komunikaty w dzienniku. Chcę, żeby mój syn usłyszał, iż dorosły też potrafi przyznać się do błędu. Wtedy szkoła będzie miejscem, do którego idzie się z zaufaniem, a nie ze ściśniętym żołądkiem. Tego chcę dla mojego syna najbardziej.
Wiola
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: 1 prosty sposób, by opanować gniew na dziecko. Już więcej nie krzykniesz w nerwach













