Opowiadam wam historię, którą przeżyłam, będąc wędrowną matką. Na rogu alei Jana Pawła II w Warszawie stałam każdego ranka, rozstawiając małą, poobijaną puszkę i trzymając przy sobie stary flet, który jeszcze trochę lśnił w słońcu. Moje szare sukienki były podniszczone, a brzuszek wyraźnie zaznaczał, iż noszę dziecko. Mimo trudów ducha nie poddawałam się.
Przechodnie mijali mnie, niektórzy z ciekawością, inni szeptem, ale ja tylko uśmiechałam się i grałam. Melodia unosiła się nad miejskim zgiełkiem, delikatna i ciepła, niosąc ze sobą ból i nadzieję. Na chwilę nie byłam juć bezdomną, ale Basia Kowalska dziewczyna, której nuta dotykała serc. Kiedy grałam, miasto zdawało się wstrzymać oddech. Dzieci zwalniały kroki, a choćby policjanci uśmiechali się.
Muzyka była moim jedynym ratunkiem, a każdy drobny grosz wrzucony do puszki zapewniał kolejny posiłek. Czasem był to chleb, czasem ryż od pobliskiego sprzedawcy. To wystarczało mnie i maleństwo rosnące w moim brzuchu. Po kilku godzinach grania odłożyłam flet, pogłaskałam brzuszek i szepnęłam: Dobrze ci się dziś pracowało, kochanie. Może jutro przyjdziemy przy parku. Śmiech rozległ się cichym echem.
Właśnie wtedy usłyszałam ostrą ryk silników. Obróciłam się w samą porę, by zobaczyć czarny samochód pędzący wzdłuż krawężnika. Drzwi otworzyły się i dwaj mężczyźni wyrzucili na ulicę małą dziewczynkę, nie starszą niż sześć lat. Dziecko potknęło się i upadło, krzycząc. Drzwi auta zamknęły się, a pojazd odjechał, znikając w miejskim ruchem, a przechodnie jedynie zamarli.
Rzuciłam wszystko i pobiegłam. Moje sandały uderzyły w bruk, gdy autobus trąbił, omijając niemal dziewczynkę. Dodźgałem ją w ostatniej chwili, przytuliłem mocno i szepnąłem: Spokojnie, jesteś bezpieczna. Jej drobna twarz była pokryta łzami i kurzem. Mnie… mnie ciągnęli, wymamrotała ze łzami w oczach. Widziałam, iż nie jadła od jakiegoś czasu dłonie zimne, usta blade. Delikatnie odsunąłem włosy z jej czoła i rzekłem: Zrobimy coś, żebyś coś zjadła.
Zabraliśmy się do małego straganu przy drodze. Za grosze, które miałam, kupiłam talerz ryżu i fasoli. Dziewczynka jadła z wielkim pożądaniem, a ja patrzyłam, jak jej twarz rozjaśnia się. Jedz powoli, jedzenie nie ucieka, zażartowałem. Gdy skończyła, ukląkłam i zapytałam: Jak masz na imię?. Najpierw się wahała, a potem wyszeptała: Zuzanna. Uśmiechnąłem się.
Znasz może swoją rodzinę? zapytałam delikatnie. Coś wiesz o tych mężczyznach? Zuzanna potrząsnęła głową, łzy wciąż spływały po policzkach. Tylko chciałabym zobaczyć tatę. Serce pękało mi na myśl, iż tak mała istota nie powinna wędrować po ulicach. Powiedziałam więc: Zuzanno, pójdźmy do najbliższego komisariatu, może pomogą nam odnaleźć ojca.
Zuzanna chwyciła moją rękę, a w niej poczułam coś, czego nie miałam od lat. Może to była matka w moim wnętrzu, może po prostu wdzięczność. Razem ruszyłyśmy w stronę posterunku policji, przyciągając spojrzenia przechodniów. Niecodzienny widok bezdomna ciężarna trzymająca w ręku małą dziewczynkę w eleganckim stroju wywołał zdumienie, ale mnie to nie obchodziło. Trzymałam mocniej dłoń Zuzanny.
W komisariacie opowiedziałam funkcjonariuszowi, co się stało. Mężczyźni w czarnym samochodzie wyrzucili dziewczynkę, a my uratowaliśmy ją przed wjeżdżającymi samochodami. Funkcjonariusz popatrzył na Zuzannę i zapytał: Jak masz na imię i nazwisko?. Zuzanna Gates wyszeptała. Przeszukał komputer i po chwili zawołał drugiego policjanta. Po kilku minutach cała sala wypełniła się ludźmi przy ekranie.
Czy to prawda, iż dziewczynka zaginęła dwa dni temu? spytał urzędnik. Tak potwierdziłam, kiedy usłyszałam, iż jej ojciec, pan Andrzej Gates, jest znanym biznesmenem w Warszawie. Pan Gates właśnie przyjechał, panie, czeka na panią powiedział funkcjonariusz.
Właśnie wtedy do biura wpadł mężczyzna w ciemnym garniturze, wysokiego wzrostu, z krótkimi włosami. Jego oczy szukały Zuzannę. Gdy ją zobaczył, wykrzyknął: Zuzanno!. Dziewczynka rzuciła się w ramiona ojca i płakała: Tato!. On przytulił ją mocno, łzy spłynęły po jego policzkach: Myślałem, iż już cię straciłem.
Patrząc na mnie, pan Gates powiedział: To dzięki pani, kobiecie przy alei, moja córka żyje. Czy to prawda? zapytałam nieśmiało. Tak, panie. Nie wiem, co zrobić. Proszę, przyjmijcie mój podziękowy czek. Wyciągnął kartkę z czekiem na pięć tysięcy złotych. Nie, nie potrzebuję pieniędzy. Chcę tylko, by Zuzanna wróciła do domu.
Jak się pani nazywa? spytał. Basia Kowalska odpowiedziałam, nieśmiało. Basia, dziękuję, iż dałaś mi z powrotem rodzinę rzekł, uśmiechając się. Zabrał Zuzannę w objęcia, a ona machnęła na pożegnanie: Do zobaczenia, Basia!. Po chwili wróciłam na swój zwykły róg, gdzie flet leżał w piasku, a latarnia uliczna rzucała ciepłe światło.
Wieczorem, po długim dniu, usiadłam na brukowanym chodniku i spojrzałam w niebo. Po raz pierwszy od lat poczułam lekkość w sercu. Zuzanna była bezpieczna w ramionach ojca, a ja miałam w sobie spokój, który przychodził z wiedzą, iż pomogłam. Pomodliłam się cicho: Dziękuję, Boże, iż dałeś mi być przy niej w potrzebie. Położyłam dłoń na brzuchu i szepnęłam: Kiedyś opowiem ci, co się stało, maleńka.
Następnego ranka obudziłam się pod latarnią, rozłożyłam swój cienki koc i przygotowałam się do kolejnego dnia. Brzuch był już większy, a w nim pulsował nowy rytm życia. Zwinęłam szalik, wzięłam flet i poszłam na swój stały zakątek przy alei Jana Pawła II. Postawiłam puszkę, przyłożyłam dłonie do ust i zamówiłam melodię, która uniosła się ponad hałas miasta. Przechodnie zwalniali, dzieci uśmiechały się, a ja czułam, iż serca łączy wspólny dźwięk.
Po kilku chwilach na ulicy pojawił się czarny samochód, podobny do tego, który wczoraj wyrzucił Zuzannę. Drzwi otworzyły się i wysiadł pan Nowak, właściciel firmy remontowej, z żoną Weroniką. Weronka wyciągnęła rękę i zapytała: Czy to Ty, Basia? Ja skinęłam głową. Szukamy tej małej dziewczynki, może wiesz, gdzie jest? zapytała Weronka, ale ja już wiedziałam, iż Zuzanna jest w domu Gatesów.
Zuzanna przybiegła do mnie, trzymając moją rękę. Pójdziemy z tatą? zapytała z nadzieją w oczach. Tak, kochanie, ale najpierw musimy zrobić coś razem. Weronka wyglądała na zaniepokojoną, ale ja nie chciałam się poddawać. Razem poszliśmy do najbliższego posterunku, gdzie policja potwierdziła, iż wszystko jest w porządku.
Po kilku dniach, w domu Gatesów, pan Andrzej Gates podziękował mi jeszcze raz, ale tym razem nie z czekiem, ale z propozycją stałego zatrudnienia jako niania i pomoc domowa, z wynagrodzeniem sześć tysięcy złotych miesięcznie, pokryciem kosztów lekarzy i wszystkiego, czego potrzebuję. Odrzuciłam pieniądze, bo nie szukałam bogactwa, ale bezpieczeństwa dla dziecka w moim brzuchu.
Wkrótce wprowadzili mnie do pięknego domu z fontanną i wielkim ogrodem. Zuzanna pomogła mi rozpakować torby, a Weronka przywitała mnie ciepłym uśmiechem, choć w jej oczach wciąż czaił się cień. Pan Gates pokazał mi pokój, który miał małe okno i balkonik z widokiem na drzewka. Umieścił przy mojej łóżeczku srebrny wisiorek z napisem Nadzieja. Było to pierwsze miejsce, które poczułam jak własny dom.
Codziennie budziłem się, gdy Zuzanna przysypiała przy mnie, a ja grałem na flecie, delikatnie kołysząc się z melodią, którą kiedyś grałam na rogu alei. Pan Gates przychodził do mnie po pracy i mówił: Dzięki Tobie znowu mam rodzinę. A Weronka, choć czasem surowa, podawała mi herbatę i mówiła, iż jest bardzo wdzięczna.
Jednak w domu nie brakowało dramatów. Weronka, czując się zagrożona, zaczęła knuć podstęp. Kiedy usłyszałam jej rozmowę telefoniczną, w której przyznawała się do planu porwania Zuzanny, serce mi zamarło. Przekazałam to panu Gatesowi, a on natychmiast wezwał policję. Po kilku dniach sprawa trafiła do sądu, a Weronka została skazana na dziesięć lat więzienia.
Po tym wszystkim życie w domu Gatesów zaczęło wrócić do normy. Zuzanna rysowała na ścianach kolorowe obrazki z nami ja, Zuzanna i pan Gates, otoczeni kwiatami. Pewnego wieczoru poczułam nagły skurcz i wiedziałam, iż poród jest bliski. Weronka, mimo wszystko, przyniosła mi torbę z niezbędnym, a pan Gates pomógł mi wsiąść do samochodu i pojechaliśmy do szpitala.
W szpitalu, po długich godzinach, urodziłam zdrowego chłopca. Lekarz oznajmił: To chłopiec. Zuzanna podbiegła, podniosła rączkę i powiedziała: Braciszek, jestem twoją dużą siostrą. Pan Gates patrzył na nas z łzami w oczach i szepnął: Dziękuję ci, Basia, iż przywróciłaś mi życie.
Po kilku dniach powróciliśmy do domu, a w pokoju mojego dziecka postawiliśmy kołyskę z niebieskim kocykiem, który wyglądał jak chmurka. Zuzanna przyniosła małe kredki i rysowała rodziny, w których ja, ona i noworodek tworzyliśmy jedną całość. Weronka, już nieobecna w domu, stała się jedynie wspomnieniem.
Gdy siedziałam przy oknie, grając cichą melodię na flecie, słyszałam, jak woda w fontannie szumi spokojnie, a wokół rozbrzmiewa śmiech i ciepło rodzinne. Pan Gates podszedł i powiedział: Dziękuję ci, Basia, iż uratowałaś moją córkę i dałaś nam nowy początek. Spojrzałem w stronę mojego małego chłopca, którego ręce już kurczyły się w moim brzuchu, i poczułam, iż wreszcie znalazłam miejsce, w którym naprawdę należę.






