**Dziennik osobisty**
Był słoneczny poranek. Krzysztof słuchał piosenki w słuchawkach, zamiatając podłogi na dworcu autobusowym. Od dziesięciu lat to miejsce było jego całym światem.
Nagle usłyszał czyjś głos: „Przepraszam…”
Odwrócił się i zobaczył kobietę, może trzydziestopięcioletnią. Wyglądała na wyczerpaną, a po opuchniętych oczach i śladach łez domyślił się, iż niedawno płakała. Trzymała na rękach niemowlę, obok stało dwoje starszych dzieci.
„Czy mogę pani jakoś pomóc?” – zapytał z troską, zdejmując słuchawki.
„P-potrzebuję bilet do Warszawy. Mógłby mi pan pomóc?” – odparła drżącym głosem.
„Wszystko w porządku? Wygląda pani na zaniepokojoną.”
Kobieta zawahała się. „Chcę uciec od męża. Nie powinnam o tym mówić, ale on… nie jest dobrym człowiekiem. Od dni nie mogę się z nim skontaktować, a to, co robił… przeraża mnie. Chcę dojechać do siostry w Warszawie. Zgubiłam portfel. Proszę, pomóż nam.”
Nie mogąc odmówić, choć wydał ostatnie oszczędności, kupił jej bilet.
„Dziękuję z całego serca” – szepnęła, gdy wręczył jej bilet.
„Proszę zatroszczyć się o dzieci” – odparł.
„Mógłby mi pan podać adres?” – zapytała nagle.
„Po co?”
„Chcę się odwdzięczyć. Proszę.”
W końcu uległ. Autobus odjechał, a on wrócił do pracy.
Wieczorem, w swoim niewielkim mieszkaniu w Łodzi, gotował obiad z córką, Kingą. Była wszystkim, co mu zostało po odejściu żony. Kinga, mimo młodego wieku, pomagała w domu jak dorosła.
Następnego ranka obudził go jej krzyk: „Tato! Obudź się!”
„Co się stało, kochanie?”
„Na podwórku jest coś dziwnego!”
Wyszedł przed dom i zobaczył kilkanaście paczek. Na jednej z nich leżała koperta z listem:
„To ja, kobieta z dworca. Dziękuję za dobroć. Zostawiam panu swoje rzeczy – sprzeda je pan i zarobi trochę pieniędzy. Wszystkiego dobrego.”
Zanim zdążył zareagować, Kinga otworzyła jedną z paczek i upuściła wazon. Wśród skorup błysnął przedmiot. Podniósł go – diament. Prawdziwy.
„Jesteśmy bogaci!” – krzyknął z radością.
„Musimy go oddać!” – zaprotestowała Kinga, wskazując adres nadawcy.
Krzysztof jednak postanowił go zatrzymać. W antykwariacie usłyszał, iż kamień jest wart 400 000 złotych, ale właściciel oferował jedynie 40 000, twierdząc, iż brakuje dokumentów.
Wrócił do domu, ale Kingi nie było. Znalazł za to list: „Masz mój diament. jeżeli chcesz córkę żywą, przynieś go pod wskazany adres. Policja oznacza jej śmierć.”
Serce mu zamarło. Przypomniał sobie słowa kobiety: „Mój mąż nie jest dobrym człowiekiem…”
Pojechał pod wskazany adres. Drzwi otworzył mężczyzna w czarnym płaszczu, z pistoletem i blizną na policzku.
„Gdzie Kinga?” – warknął Krzysztof.
„Najpierw diament.”
Kiedy bandyta obejrzał kamień, wpadł w szał: „To szkło! Gdzie prawdziwy?”
Krzysztof zrozumiał, iż antykwariusz go oszukał. Wrócił do sklepu, zwabił bandytę podstępem, a gdy ten odjechał, uwolnił Kingę.
„Tato… Naprawdę zabiłeś kogoś?” – spytała przerażona.
„Nie. To był podstęp. Policja już ich aresztuje.”
Plan się powiódł, ale Krzysztof wiedział, iż sam będzie miał kłopoty. Ważne jednak, iż Kinga jest bezpieczna.