Marek Kowalski zawsze był oczkiem w głowie rodziny Kowalskich. Od najmłodszych lat był dumą swoich zamożnych rodziców, którzy byli filarami lokalnej społeczności. Uczęszczał do prestiżowych szkół, błyszczał w sporcie, aż w końcu przejął kwitnące imperium nieruchomości po ojcu. Jego życie wydawało się idealne bogactwo, wpływy i podziw wszystkich wokół. Jednak był jeden problem, którego nigdy nie mógł pokonać: jego matka, Wanda Kowalska.
Bogaty syn zepchnął sparaliżowaną matkę ze skały. Ale zapomniał o psie, który wszystko zmienił.
Wanda, niegdyś pełna życia i ciepła kobieta, pięć lat temu uległa wypadkowi samochodowemu i została sparaliżowana. Jej życie zmieniło się diametralnie. Z silnej, niezależnej matriarchini stała się kimś, kto wymagał stałej opieki. Marek, zawsze kierujący się ambicją, nie miał na to cierpliwości. Musiał dostosować swoje życie do jej potrzeb, a z biegiem lat jego frustracja rosła. Miał dość ciągłych przypomnień o słabości matki i nienawidził tego, jak go ograniczała. Jego ojciec zmarł rok temu, pozostawiając mu rodzinny majątek, ale stan Wandy ciążył mu jak kamień u szyi.
Pewnego popołudnia, gdy Marek i jego matka siedzieli na tarasie ich okazałej posiadłości, z której rozpościerał się widok na klify nad morzem, w jego głowie zaczął rodzić się plan. Słyszał odgłos fal rozbijających się o skały poniżej i po raz pierwszy od lat poczuł przypływ wolności. Gdyby tylko jego matki nie było, mógłby żyć tak, jak zawsze chciał bez wizyt w szpitalach, bez poczucia winy, bez obowiązków.
Myśli Marka gwałtownie przybrały mroczny obrót. Mógł sprawić, by wyglądało to na wypadek. Znał te klify doskonale wiele osób już stamtąd spadło, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Wystarczyłoby tylko delikatne pchnięcie, a wszystko się skończy.
U jego stóp spokojnie leżał jego wierny pies, Burek, stary golden retriever, zupełnie nieświadomy planu, który rodził się w głowie pana. Marek spojrzał na matkę, która wpatrywała się w ocean, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Nie wiedziała, iż osoba, której ufała najbardziej na świecie, właśnie miała ją zdradzić.
Szybkim ruchem Marek stanął za nią, chwytając jej ramiona. Mamo, jesteś już na to za stara mruknął pod nosem. W jednym wyrachowanym ruchu pchnął ją w przepaść.
Jej krzyk gwałtownie zamilkł, gdy zniknęła z pola widzenia, spadając w kierunku ostrych skał poniżej. Marek stał nieruchomo, z sercem waliącym jak młot. Udało mu się. Uwolnił się od ciężaru istnienia matki.
Ale gdy odwrócił się, by odejść, coś ścisnęło go za serce. To Burek, który wstał i nerwowo krążył przy krawędzi. Pies patrzył szeroko otwartymi oczami, a potem zaczął głośno szczekać, jakby wyczuwał, iż stało się coś złego.
Marekowi zamarło serce i przez chwilę poczuł ciężar swojego czynu. Ale gwałtownie otrząsnął się. To już koniec wyszeptał do siebie, próbując się uspokoić. Odwrócił się i odszedł, ignorując rozpaczliwe szczekanie psa za plecami.
Życie Marka nie zmieniło się od razu. Policja przybyła kilka godzin po zdarzeniu, ale uznali śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Wanda od lat miała problemy z poruszaniem się, więc łatwo uwierzyli, iż mogła stracić równowagę i spaść z klifu.
Ale Marek znał prawdę. Udało mu się wyjść cało. Posiadłość była teraz jego, a rodzinny biznes w końcu uwolnił się od kosztownych wydatków związanych z opieką nad matką. Ale jego spokój nie trwał długo.
Burek, który przez lata był wiernym towarzyszem Wandy, nie chciał opuścić miejsca, gdzie jego pani zginęła. Pies godzinami stał przy krawędzi klifu, wpatrując się w skały poniżej. Marek próbował go ignorować, licząc, iż zwierzę w końcu odejdzie, ale Burek miał inne plany. Każdego dnia wracał na klif, szczekając i skomląc, jakby wołał swoją ukochaną panią.
Marekowi coraz bardziej zaczynało działać to na nerwy. Nie miał cierpliwości dla tego żywego przypomnienia swojej zbrodni i stawał się wobec Burka coraz bardziej agresywny. Zamknął psa na zewnątrz, licząc, iż ten w końcu przestanie przychodzić, ale to nie pomogło. Burek był nieugięty.
Pewnej nocy, gdy Marek siedział w swoim gabinecie, poczuł dziwny niepokój. Cisza w domu była przytłaczająca. Spojrzał na rodzinne zdjęcie na ścianie, na którym była jego matka i Burek. Na krótką chwilę poczuł ukłucie wyrzutów sumienia krótkie, obce mu uczucie. gwałtownie je odepchnął.
Ale to uczucie nie zniknęło. Tliło się w jego umyśle, a skomlenie psa stawało się coraz głośniejsze każdej nocy. Sen Marka stał się niespokojny, jego nerwy były napięte do granic. Nie mógł uciec od poczucia winy, choć bardzo się starał.
Aż w końcu, kilka dni później, stało się coś dziwnego. Burek zniknął. Marek początkowo myślał, iż pies po prostu uciekł, ale gdy sprawdził, zauważył ślady, iż zwierzak próbował podkopać się pod bramą. Serce Marka zamarło.
Czyżby Burek coś zrozumiał? Czy mógł w jakiś sposób wiedzieć, co się stało?
Mij





