12 marca 2025 r. Warszawa
Spóźniam się. Po raz kolejny spóźniam się na spotkanie z administratorem restauracji Mont Blanc, w której za miesiąc ma się odbyć nasz ślub. Sto gości, menu do zatwierdzenia już dziś, degustacja, ustalenie kwiatowych kompozycji i plan siedzeń wszystko zależy od mojego dzisiejszego przybycia. Utknąłem w korku, w szczycie wieczornego szczytu, a przed oczami miga niekończący się szereg czerwonych świateł. Każda minuta zwłoki wygrywała się w uszach jak dręczący puls.
Zofia Danuta Górska, trzydzieści siedem lat, właścicielka sieci pięciu ekskluzywnych salonów piękności Urok. Biznesowa, skuteczna, twarda kobieta, zawsze wie, czego chce od firmy, od podwładnych i od życia. Jedyny brak prywatność. Przez dziesięć lat poświęciła się budowie imperium urody, nie zostawiając miejsca na mężczyzn, uczucia, rodzinę. Dusza była pusta, dopóki nie pojawił się On. Artur. Idealny uprzejmy, uważny, o nieskazitelnym smaku i równie nieskazitelnym CV. Wydawało się, iż los wreszcie dał mi szansę na własne szczęście.
Współczuję sobie, iż tak długo wahałem się w korku. Zjechałem na objazd i po piętnastu minutach już stałem przy wjeździe do Mont Blanc. Serce waliło jak młot, w głowie rotowała lista pytań do administratora. Nagle zauważyłem dziewczynkę. Miała dziesięć lat, bose stopy, podarty do dziur sukienkę i gigantyczny, niemal nieudźwigany bukiet prawie zwiędłych róż w chudych dłoniach. Pachniała kurzem i niepewnością.
Proszę, kupcie kwiaty powiedziała cichym, ale stanowczym głosem, podając mi jedną zwiędłą różę, której pąk już opadał.
Nie, kochana, nie teraz odpowiedziałem, starając się uprzejmie, ale stanowczo odepchnąć ją, spiesząc się do drzwi. Dziewczynka jednak była szybka, znów stanęła mi na drodze, a w jej dużych, zbyt dorosłych dla dziecka oczach lśniła rozpaczliwa prośba.
Proszę, bardzo potrzebuję. To ostatni bukiet przycisnęła kwiaty do swojego serca, a ja poczułam, iż zaraz się rozplącze.
W mojej głowie rozbrzmiało: Kurde, nie mam na to czasu! krzyknąłem w duchu. Zwykle to mężczyźni mi przynoszą kwiaty, nie ja mam kupować je ulicznym dzieciakom.
Właśnie miałem wkroczyć w obrotowe drzwi, gdy jej głos, nagle mocny i ostry, przebił się przez moje uszy:
Nie wychodź za niego.
Zamarłam, jakby piorun trafił mnie. Powoli odwróciłam się. W uszach szum.
Co co powiedziałaś? zapytałam, drżąc.
Dziewczynka nie mrugnęła. Jej przenikliwe oczy spoglądały wprost w moją duszę.
Za Artura. Nie wychodź za niego. On cię oszukuje.
Mój krążek rozgrzała dreszcz chłodu, a powietrze stało się gęste i lepka.
Skąd wiesz jego imię? Skąd znasz mojego narzeczonego? drgnął mój głos.
Widziałam wszystko. Ma inną kobietę. Wspólnie wydają pieniądze. Twoje pieniądze. Ma takie samo auto jak twoje białe, z wgnieceniem w lewym skrzydle.
Świat zwęził się do jednego punktu. Wgniecenie. Parę miesięcy temu w podziemnym garażu zahaczyłem o słupek i lekko podrapałem lewą błotę. Nikt o tym nie wiedział. Skąd ona mogła to wiedzieć?
Śledzisz mnie? wyszeptałam.
Śledzę go odparła bez wstydu. Zabił moją mamę. Nie rękami, ale przez niego umarła. Serce jej pękło z żalu.
Złamało się coś we mnie. Usiadłam na piętach, żeby nie upaść, i znalazłam się na równi z nią. Dostrzegłam każdy pieg na jej bladej twarzy, brud na policzkach, cienkie, podrapane paznokcie.
Powiedz mi wszystko, spokojnie, krok po kroku. Kto twoja mama? zapytałam, starając się mówić łagodnie.
Nazywała się Irena. Prowadziła wielki zakład kwiaciarski. Sklep pełen pięknych bukietów, pachnący rajem. A potem przyszedł Maksymilian, podający się za partnera. Dał jej ogromny bukiet, codziennie ją odwiedzał, szepcąc słodkie słowa. Mama zakochała się. powiedziała, a w jej głosie zabrzmiało nie dziecinne, a głębokie rozpacze.
Maksymilian? Mój narzeczony to Artur. poczułam, jak lód zastyga w moich żyłach.
Ten sam potwierdziła, przesuwając palcami po własnym nadgarstku, wskazując bliznę. Zawsze nosi szary garnitur, z jedwabiastym krawatem w kolorze dojrzałej wiśni. Daj mu ten krawat, który kupiłaś mu w Mediolanie na urodziny. On się nim chełpił przed mamą.
Zrozumiałam, iż to ten sam mężczyzna, którego kochałam. Wspomnienia rozmyły się w szczytowy ból. Dziewczynka wyciągnęła z kieszeni zdjęcie mężczyznę i kobietę w parku, przytulających się. To była ona z mamą.
Skąd to wiesz? zaśpnęłam, ale już nie chciałam usłyszeć odpowiedzi.
Mój tata odkrył go po pogrzebie. Zobaczył go podjeżdżającego pod twój dom. Widział, jak całujesz go przy drzwiach. I pomyślała, iż muszę cię ostrzec przed tym samym losem, co moja mama.
Patrzyłam na tę nagą, bosą dziewczynkę z brudem na stopach, trzymającą dowód mojego własnego szaleństwa. Była prawdą, gorzką, bezlitosną prawdą.
Jak masz na imię? zapytałam, czując łzy w gardle.
Kasia.
Czy jesteś głodna? dodałam, widząc jej drżące ciało.
Skinęła głową. W jej spojrzeniu była cała ból samotności.
Chodź ze mną. Najpierw zjedz, potem opowiesz mi wszystko od początku. Wszystko, co pamiętasz.
Administrator Mont Blanc, elegancki pan w nienagannym garniturze, przywitał nas promiennym uśmiechem, ale gdy zobaczył Kasię, twarz jego wykrzywiła się zaskoczeniem.
Pani Zofia Danuta, będzie pani z dzieckiem? w jego głosie brzmiało pytanie i subtelna ocena.
Proszę nam postawić stolik w najcichszym kącie i przynieść menu odrzekłam, nie zostawiając miejsca na dyskusję.
Zamówiłam Kasi wszystkie desery oraz zupę-pure i delikatny filet mignon z warzywami. Jedła pochłaniająco, ale z niezwykłą starannością, jakby chciała zachować się przyzwoicie, tak jak nauczyła ją matka. Każdy kęs przeżuwała z szacunkiem, a ja czułam wstyd za swoją wcześniejszą surowość.
Gdzie teraz mieszkasz, Kasiu? zapytałam, gdy zrobiła przerwę.
W domu dziecka Promyk. Tymczasowo, dopóki opieka nie znajdzie stałego domu lub domu dziecka z wolnym miejscem.
Dom dziecka, biedna dziesięcioletnia dziewczynka, sama w tym okrutnym świecie. Bez matki, bez domu, z ciężarem straty, nie do udźwignięcia dla dorosłego.
Opowiedz mi o swojej mamie, o tym Maksymilianie. Wszystko, co pamiętasz. poprosiłam.
Kasia odłożyła łyżkę, złożyła ręce na kolanach i zaczęła spokojny, chłodny opis. Nie płakała, jakby czytała raport. Jej spokój był jeszcze gorszy niż jakakolwiek emocjonalna wycieczka. Opowiedziała, iż Irena prowadziła najważniejszy w mieście zakład kwiaciarski, miał klientów korporacyjnych, była piękna, samotna, szukała partnera. Spotkała Maksymilianę, który obiecywał stworzyć sieć ekskluzywnych restauracji, ale brakowało mu kapitału. Obiecał zwrot z odsetkami, wspólne życie, małżeństwo.
Czy twoja mama zgłosiła sprawę na policję? zapytałam.
Tak, ale powiedziano jej, iż to nie oszustwo, a jedynie nieudane inwestycje. Nie było przestępstwa, nie było dowodów. Mijała się z nim w komunikatorze, w niebieskie haczyki, nie odpowiedział. W końcu padła ze stresem.
Czy widziałaś go z inną kobietą? dopytałam.
Wczoraj w galerii Galeria Arkadia kupował jej futro z norek, płacił złotą kartą. Słyszałam sprzedawcę: Dziękujemy, Pani Zofia Danuta, udanej zakupówki. To była moja karta, którą dałam mu miesiąc temu na drobne wydatki. Zaufałam mu ślepo.
Czy możesz pokazać tę kobietę, jeżeli ją zobaczysz? zapytałam cicho.
Kasia skinęła głową. Ma długie blond włosy, pachnie perfumą, tak jak pani.
Po obiedzie odwoziłam Kasię z powrotem do domu dziecka i pojechałam do mieszkania, które kupiłam przed spotkaniem z Arturem. Tam czekał już Artur, siedząc w moich kapciach, oglądając film na laptopie. Uśmiechnął się, gdy weszłam.
Cześć, kochanie. Czy zatwierdziliście menu? przytulił się, a zapach mięty i kawy wypełnił pokój.
Zamarłam w jego objęciach, po czym mechanicznie odwzajemniłam przytulenie, przyciskając się do jego klatki piersiowej. Jego znany zapach, kiedyś wprowadzający w ekstazę, teraz wywoływał mdłości.
Tak, wszystko w porządku wymamrotałam. Za miesiąc nasz ślub.
Następnej nocy, gdy jego oddech zwolnił i zapadł w sen, wzięłam jego laptop. Hasło znałam 777777. Otworzyłam skrzynkę pocztową. Tam znalazłem piekło: pięć folderów pełnych wymian z kobietami, każde z tymi samymi słowami jesteś moim jedynym, słoneczko, marzę o naszej przyszłości. Każdy prosił o pieniądze inwestycje w startupy, nagłe trudności w biznesie, partnerzy oszukali, potrzebna pilna pomoc.
ZdjęHe stalked the moonlit hill and, after the storm, never speaking again.













