"Moje dziecko w tym roku poszło do klasy 4. Oznacza to, iż zaliczyło kilka lat w systemie prac domowych. Nigdy tego nie lubiłam. Płacz zmęczonego dziecka nad zeszytami to był standard. To bardziej frustrowało uczniów, niż przynosiło jakikolwiek pożytek.
Na szczęście w ubiegłym roku wprowadzono zmiany, które bardzo mnie ucieszyły. Teraz wymaga to większej samodyscypliny w uczeniu się, ale jednocześnie oznacza to, iż dziecko może samo decydować kiedy i czego się będzie uczyć. To także cenna lekcja odpowiedzialności. Niestety okazuje się, iż nie wszyscy nauczyciele są zadowoleni z tych zmian.
Są zmiany, ale tylko w teorii
Jeszcze zanim ustawa weszła w życie, słyszałam opinie niektórych (w tym samych nauczycieli), iż to zły pomysł. Ich zdaniem to jedynie rozleniwi uczniów, a także spowolni przerabianie materiału.
Zdaję sobie sprawę z tego, iż podstawa programowa jest olbrzymia, jednak nie jest to wina dzieci. Nie wszystko w polskiej szkole mi się podoba, ale dobrze, iż coś się w końcu zmienia. Problem w tym, iż ciężko będzie się przekonać, czy te zmiany działają.
Prace domowe rzekomo pomagają wyrabiać systematyczność, dlatego nauczycielka córki nie potrafi odpuścić. Znalazła więc sprytny sposób, by obejść zakaz.
Trzeba szybciej pracować
Otóż pod koniec lekcji wręcza dzieciom karty pracy, które mają samodzielnie wypełnić. jeżeli się nie wyrobią, powinny to dokończyć w domu. Pani przekonuje, iż uczniowie mają odpowiednią ilość czasu w to zadanie.
Dziecko jest nieco wolniejsze, słabsze i się nie wyrabia? To znak, iż powinno potrenować. Argument ten może i ma sens, tyle iż prawie nikt się nie wyrabia w wyznaczonym przez panią czasie. W rezultacie dzieciaki trzaskają zadania w domu po każdej lekcji.
Spotkaliście się z takim postępowaniem? Nie bardzo wiem, co mam z tym zrobić. Wierzę w szczere chęci nauczyciela, który chce, by uczniowie dobrze opanowali i utrwalili materiał, jednak nie podoba mi się to robienie z dzieci i rodziców idiotów. Myślę, iż można to było załatwić nieco inaczej, np. jako zadania dla chętnych".