**Uparte mamy**
Kiedy Krzysztof i Kinga wzięli ślub, obie rodziny były w siódmym niebie.
Halina, matka Krzysztofa, choćby uroniła łzę pod urzędem stanu cywilnego. A Danuta, mama Kingi, ściskała zięcia tak serdecznie, jakby znała go od przedszkola.
Ani Halina, ani Danuta nie miały mężów. Obie wychowywały dzieci samotnie. Obie przeszły przez swoje.
Mimo iż różniły się charakterami — jedna twarda jak stal, druga bardziej ugodowa — zawsze darzyły się szacunkiem. Nie budowały szczęścia dzieci na cudzych nerwach.
Pierwsze miesiące młodzi spędzili w wynajętym mieszkaniu. Klitka, sąsiad-palacz za ścianą i hałasujący podwórzowi lokatorzy. Za to byli u siebie.
Po jakichś pół roku Kinga wpadła na pomysł. Krzysztof uznał go za genialny i całkiem logiczny.
Dwie tygodnie później odbyła się *ta* rozmowa. Z mamami…
***
— Mamo, tylko nie bierz tego od razu do siebie. Z Kingą tak sobie pomyśleliśmy… — zaczął Krzysztof.
Halina patrzyła na syna w milczeniu. Przyzwyczajona do jego szalonych pomysłów, czekała na rozwój wypadków.
— No więc… Ty masz dwupokojowe, Danuta trzypokojowe. A my się męczymy w wynajętym i wydajemy kupę złotych. Chcielibyśmy się wprowadzić do trzypokojowego.
— Mów dalej.
— Ty i Danuta… no, mogłybyście razem pomieszkać. Ona by się do ciebie wprowadziła, a my byśmy zajęli jej mieszkanie. Tam po prostu jest więcej miejsca.
Mówił, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Spokojnie. Bez cienia wątpliwości.
— Na jak długo? — spytała Halina.
— No… dopóki nie kupimy własnego. Może pięć lat. Albo dziesięć.
Halina nie krzyknęła. Nie zmieniła się na twarzy. Powiedziała tylko:
— Pomyślę.
I wyszła na balkon. Stała tam długo, wpatrując się w puste podwórko, czując, jak w piersi rośnie powolny, ciężki chłód.
***
Następnego dnia Danuta usłyszała to samo od córki.
— Mamo, przecież się z Haliną dogadujesz. Nie jesteście najlepszymi przyjaciółkami, ale nie gryziecie się. Więc dlaczego by nie spróbować? A my wprowadzimy się tutaj, do naszego mieszkania…
Danuta przerwała.
— Proponujesz mi wynajęcie własnego życia?
Kinga osłupiała.
— Ależ skąd! Chodzi tylko o to, iż wy już macie wszystko za sobą, a my dopiero zaczynamy…
— Za sobą? Czyli już mnie odpisałaś na straty?
— Nie zrozumiałaś…
— Owszem, zrozumiałam. Dziękuję, córeczko.
***
Tydzień później spotkali się wszyscy razem.
Halina przyszła pierwsza. Danuta — druga. Usiadły naprzeciwko młodych.
Ci wyglądali poważnie. Niemal uroczysto.
— Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy was o zrozumienie i pomoc. Ciężko nam. Brakuje pieniędzy. Planujemy dziecko. Każda z was ma swoje mieszkanie, a my musimy wynajmować i płacić krocie. Gdzie tu logika? Wam tak trudno byłoby zamieszkać razem?
Pierwsza odpowiedziała Halina.
— Tak, trudno. Zwłaszcza gdy trzeba żyć z myślą, iż dla własnego dziecka stałam się… przeszkodą.
Danuta dodała:
— Dzieci, spróbujcie i wy nas zrozumieć. Każda z nas ma swoje życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swoje cztery kąty. Nikomu nic nie jesteśmy winne i nie musimy się do nikogo dopasowywać.
— Ale przecież obie jesteście same! Razem na pewno byłoby weselej. Co wam przeszkadza? — nalegała Kinga.
— Godność — odparła Halina. — I prawo do własnego życia.
— Więc wam wszystko jedno, jak sobie radzimy? — w głosie Krzysztofa zabrzmiała obraza.
— Nie wszystko jedno — powiedziała Danuta. — Ale jest różnica między „pomocą” a „nadepnięciem sobie na gardło”. Wy proponujecie to drugie.
Młodzi wymienili spojrzenia. Najwyraźniej nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
Spodziewali się awantury. Łez. A na końcu — ustępstwa.
A otrzymali spokojne, stanowcze „nie”.
Tego wieczoru Halina zmywała naczynia — powoli, metodycznie. Każdą łyżeczkę. Jakby szukała ukojenia w tym prostym ruchu.
Danuta, w tym samym celu, zabrała się za niespodziewane sprzątanie. Szorowała, polerowała. Byle tylko nie myśleć.
Praca sprawiała, iż gniew ustępował miejsca zmęczeniu.
Nie, nie były przeciwko dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały jedno: dla swoich dzieci już nic nie znaczą.
Są tylko fundamentem, po którym można stąpać, nie patrząc pod nogi.
Dzieci nie widzą, iż to ludzie. Ze swoimi nawykami, samotnością i prawem do własnego kąta.
***
Minął miesiąc.
Krzysztof i Kinga więcej nie wracali do tematu.
Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.
Narzekali, oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na to, jak ciężko bez wsparcia.
Ale o zjeżdżaniu się matek już nie wspominali.
Może usłyszeli. A może otrzeźwieli, gdy opowiedzieli o swoich „upartych matkach” w social mediach i przeczytali komentarze. Niemal każdy zaczynał się od słów: „WyI tak oto obie mamy, choć nie zamieszkały razem, znalazły w sobie na tyle wyrozumiałości, by śmiać się z całej tej sytuacji przy niedzielnym serniku, bo życie – jak mawiała Halina – to nie plan zagospodarowania przestrzeni, a Danuta dodawała, iż najważniejsze to zachować swoją niezależność, choćby gdy dzieci próbują namówić cię do zamiany pokoju na kawalerkę.