Z teściową — wtedy jeszcze przyszłą — wszystko posypało się jak domek z kart. Siedziała przede mną uśmiechnięta, serdeczna kobieta, wyglądała na taką, co od razu cię polubi. A tu nagle jakby ją piorun trafił. Zrobiła minę, jakby ktoś jej pod nos kubeł pomyj postawił. Wystarczyło jedno zdanie — powiedziałam, iż mam dziecko.
Synka urodziłam jako osiemnastolatka, bez ślubu. Młoda, głupia — wiadomo, pierwsza miłość, zaufałam chłopakowi, który „miał wszystko pod kontrolą”. No, nie miał. A jak się okazało, iż jednak wpadka, to tyle go widzieli — zniknął bez śladu.
Tylko dzięki moim rodzicom nie wpadłam po uszy. adekwatnie mnie uratowali. Zero wyrzutów, zero „a nie mówiłam!”. Powtarzali mi: „Córuś, ciąża to nie koniec świata, dasz radę”. Bez nich pewnie bym się załamała. Byłam na pierwszym roku studiów, bez grosza przy duszy, bez mieszkania, ale za to z brzuchem jak arbuz.
Dziś mam dwadzieścia siedem lat. Mam własne M w kredycie, fajną pracę, w której mnie szanują, i wspaniałego syna. Moi rodzice — dalej pełni energii — pomagają jak mogą. Szczerze mówiąc, nie narzekam. Życie się ułożyło.
Z facetami długo dałam sobie spokój. Postanowiłam — najpierw dziecko i stabilizacja, a potem ewentualnie jakieś romanse. Już się w młodości nabawiłam „wielkich miłości”, wystarczy.
Poza tym, nie oszukujmy się — nie miałam gdzie poznawać ludzi. W pracy wszyscy wiedzieli, iż jestem samotną mamą, a poza pracą… no cóż, nie miałam kiedy iść w tango.
Ale los bywa przewrotny. Na jednej z firmowych sylwestrówek poznałam Marka. Ich firma siedziała w drugim kącie sali, a on — nie wiem, skąd wziął odwagę — podszedł i zaprosił mnie do tańca. Tak to się zaczęło.
Nie wierzyłam, iż coś z tego będzie, ale Marek był uparty jak osioł. Na trzecim spotkaniu, kiedy zauważyłam, iż nie chodzi mu o przelotną zabawę, powiedziałam mu o synku. No bo jak — lepiej od razu niż potem, prawda?
A Marek? Wzruszył ramionami i powiedział: „Okej, a co z tego?”. Spytał o ojca, pokiwał głową i tyle. Spotykaliśmy się dalej.
Dość gwałtownie zaproponował, żebym poznała jego mamę. Mówił, iż dla niej to ważne, bo strasznie przeżywa jego życie osobiste, więc lepiej raz i porządnie, niż by ją miała zadręczać go pytaniami. Pomyślałam — czemu nie? Dla mnie to zawsze był znak, iż facet traktuje sprawę serio.
Pierwsze spotkanie — bajka. Pani Danuta, bo tak ma na imię, była cudowna. Uśmiechnięta, serdeczna, komplementowała mnie na każdym kroku. Pytała o pracę, mieszkanie, choćby o to, czy gotuję (klasyka). Tylko o dziecko nie spytała. Uznałam, iż Marek już jej o tym powiedział, a ona po prostu nie drąży.
Przez pół roku było w porządku. Spotykałyśmy się co jakiś czas, zawsze miło. Dopiero przy planowaniu wesela coś walnęło. Rozmawiamy o usadzeniu gości, a ja mówię, iż tu musi być miejsce dla mojego syna.
Cisza. Mina jak w „M jak miłość” po zdradzie. „Jakiego syna?” — pyta. Odpowiadam, iż mojego. Że ośmiolatek. Pokazuję zdjęcie. I nagle jakby jej ktoś zimnej wody na głowę wylał. Wyszła bez słowa. Po godzinie wróciła i urządziła cyrk.
Okazało się, iż Marek nie powiedział mamie o moim dziecku. Uznał, iż skoro ja tego nie poruszałam, to sam nie musi. Ja z kolei byłam pewna, iż powiedział. Oboje nie ogarnęliśmy.
Ale najgorsza była reakcja pani Danuty. Z dnia na dzień zmieniła się nie do poznania. Z kulturalnej, uśmiechniętej kobiety zrobiła się zgryźliwa i oschła. Rozmawia ze mną przez zęby, jakbym jej krzywdę zrobiła. Nagle jestem dla niej jakąś „kobietą lekkich obyczajów”, co to „przygarnęła chłopa i wcisnęła mu nie swoje dziecko”.
Marek próbował tłumaczyć, rozmawiać, ale bez efektu. Na ślub nie przyszła. Na dodatek zrobiła mu awanturę, iż jak mnie poślubi, to złamie jej serce. Bo jestem „taka” — wiadomo, taka co to „robi dzieci byle komu”.
Nie rozumiem tego. Nie żądam od niej niczego. Nie musi znać mojego syna, nie musi go choćby lubić. Marek ma z nim świetny kontakt. Ale ona? Przy każdej okazji tylko nie pluje mi w twarz.
Jest mi zwyczajnie przykro. Dlatego coraz częściej myślę, iż skoro „taka synowa” jej nie pasuje, to i wnuków z tej „taniej synowej” nie będzie musiała oglądać. Skoro tak bardzo chce rozwalić nasze małżeństwo, to niech nie liczy na rodzinne spotkania.