«Przecież cały dzień siedzisz w domu! Czy to dla ciebie takie trudne, by zająć się wnukami?»
Staram się zrozumieć moją córkę. Od pięciu lat jest na urlopie macierzyńskim — jedno dziecko za drugim, z różnicą wieku nieco ponad dwóch lat. Oczywiście, iż jest zmęczona. Oczywiście, iż chce wyrwać się z tego kręgu domowych obowiązków. Ale, przepraszam, przecież decyzję o urodzeniu dzieci w takim krótkim odstępie podejmowali wspólnie z mężem. To był ich wybór. A ja jestem po prostu babcią. Nie matką. Moja pomoc jest dobrowolna, a nie obowiązkowa.
Nigdy nie odmawiałam pomocy. jeżeli mam możliwość — zawsze jestem obok. Ale, powtarzam, mam swoje ograniczenia, swoje zdrowie i, w końcu, swoje życie. Zwłaszcza teraz.
Niedawno przeszłam na emeryturę. Pracowałam do samego końca, choć mogłam wcześniej odejść. Ale nie chciałam opuszczać kolegów z pracy, a musiałam spłacić duży kredyt, który wzięłam na remont. Część pieniędzy oddałam córce, pomogłam z jej mieszkaniem. Wszystko robiłam sama, nie prosiłam młodych — mieli swoje problemy.
Kredyty spłacone. Praca powoli traciła tempo — może to wiek, może zmiana tempa życia. I oto, gdy poczułam, iż czas najwyższy, złożyłam wniosek o emeryturę, co przyniosło mi ulgę. Wolność. Zaczyna się nowy etap. Pierwszy dzień emerytury — poniedziałek. Uroczysty, długo wyczekiwany.
Z góry zaplanowałam: wyspać się, nie nastawiać budzika, ugotować sobie kawę, pójść na spacer do parku, wreszcie zajrzeć do księgarni, do której nigdy nie miałam czasu pójść.
Ale moje plany nie miały szansy się ziścić.
O wpół do ósmej rano ktoś zadzwonił do drzwi. Jeszcze niezupełnie się obudziłam. Otwieram — a na progu stoi córka z promiennym uśmiechem i dwójką dzieci.
— Mamusiu, dziękuję ci bardzo! Bardzo się śpieszę! — i, wkładając w moje ręce młodsze dziecko, zniknęła. Starszy już zdjął buty i pobiegł po mieszkaniu.
Nawet się nie umawialiśmy. Żadnego słowa, telefonu, prośby. Po prostu zostawili dzieci z samego rana — i poszli za swoimi sprawami. A gdybym gdzieś wyjeżdżała? Gdybym miała swoje plany? Albo po prostu psychicznie nie była gotowa w pierwszy dzień odpoczynku ścigać się z dwoma żywiołami?
Zdołałam się do niej dodzwonić dopiero po południu. Była zadowolona, wypoczęta, a ja — wyczerpana i zła. Starszy ma pięć lat, młodszy prawie dwa. To nie „siedzenie”, to maraton przetrwania.
— Mamo, jesteś w domu, co ci szkodzi? — zdziwiła się, kiedy poprosiłam, żeby odebrała dzieci.
— Trudno, kiedy nie pytają i stawiają przed faktem dokonanym — odpowiedziałam. — Gdybyśmy umówili się dzień wcześniej — nie ma sprawy. Ale nie jestem gosposią i mam też prawo do własnej przestrzeni.
Następnego dnia scenariusz się powtórzył. Tylko tym razem nie otworzyłam drzwi. Tak, brzmi to ostro. Ale nie miałam wyboru — inaczej wykorzystywaliby mnie jako nianię bez prawa głosu na pełen etat.
Po kilku takich próbach córka urządziła awanturę:
— Siedzisz cały dzień w domu! Czy naprawdę żałujesz czasu dla swoich wnuków?! Dzieci stały pod drzwiami, a ty choćby nie otworzyłaś!
Spróbowałam wyjaśnić. Spokojnie. Bez oskarżeń. Że jestem zmęczona. Że chcę odpocząć. Że gdyby powiedziała chociaż dwa dni wcześniej, przygotowałabym się, odwołała plany, zaprosiła ich z radością.
Ale ona nie chce tego słyszeć. W jej logice, skoro jestem na emeryturze — oznacza to, iż jestem wolna. Oznacza to, iż automatycznie powinnam przejąć jej obowiązki. Ale nie wróciłam przecież z wakacji. Ostatnio odpoczywałam trzy lata temu. Nie jestem z żelaza. Też się męczę.
Najbardziej boli to, iż pomagałabym, gdyby mnie po ludzku poproszono. Gdyby dano mi trochę czasu, by zrozumieć swoją nową rolę — emerytki. A ona po prostu obarczyła mnie dziećmi i wyszła.
Teraz jest obrażona. Nie dzwoni. Omija mnie szerokim łukiem. Ale mam dość jej wymagań, skarg, presji. Nie przestałam być jej matką. Ale nie zamierzam już być ofiarą.
Jeżeli naprawdę jest jej tak ciężko — niech spróbuje polepszyć relacje ze swoją teściową, zamiast łamać mnie. Może wtedy jej życie nabierze nowych barw. A póki co… Uczę się żyć dla siebie. I na to prawo zasłużyłam.