Chciałam działać w dobrej woli

polregion.pl 5 godzin temu

— Krystyna, raz jeszcze mówię! Albo zabierasz te swoje graty z klatki schodowej, albo sama wyniosę je na śmietnik! — krzyczała Zofia, wymachując rękami przed drzwiami sąsiadki. — Co to ma znaczyć? Zardzewiały wózek, stare kartony, a teraz jeszcze rower przytargałaś!

— Zosiu, uspokój się wreszcie! — odpowiedziała Krystyna, wychylając się zza drzwi. — Wózek jest dla wnuczki, wybiera się na działkę. A rower należy do Wojtka, on przecież uprawia sport!

— Jaki Wojtek? Twój wnuk ma już trzydzieści lat! Kiedy ostatnio na tym rowerze jeździł?

— A tobie co do tego? Nikomu nie przeszkadzamy!

— Jak nie przeszkadzacie? Wczoraj potknęłam się o ten rower, o mało nie upadłam! Noga mnie do dziś boli!

Krystyna westchnęła i zamknęła drzwi. Wiedziała, iż Zofia tak łatwo nie odpuści. Sąsiadka była z tych osób, które uważają za swój obowiązek pilnować porządku w całej kamienicy, pouczać innych, jak mają żyć, i w ogóle wtrącać się w nie swoje sprawy.

A zaczęło się pół roku temu, gdy Krystyna przeprowadziła się do córki do miasta. Mieszkanie dostała po śmierci teściowej, małe, ale przytulne. Córka Magda naciskała, żeby mama sprzedała dom na wsi i zamieszkała bliżej.

— Mamo, no po co ty tam sama siedzisz? — przekonywała Magda. — Sklep daleko, lekarz daleko, a jak coś się stanie? Tutaj masz przychodnię pod nosem, i ja będę częściej wpadać.

Krystyna długo się opierała. Dom był jej gniazdkiem, w którym mieszkała z mężem prawie czterdzieści lat. Każdy kąt przesiąknięty był wspomnieniami. Ale zdrowie zaczęło szwankować, więc w końcu się zgodziła.

Przeprowadzka okazała się kłopotliwa. Tyle rzeczy nazbierało się przez lata! Krystyna nie potrafiła zmusić się do wyrzucenia przedmiotów, które jeszcze mogły się przydać. Wózek dziecięcy, w którym woziła wnuki, półki na książki, które mąż sam zrobił, stare zdjęcia w ramkach.

— Mamo, no po co ty to wszystko taszczysz? — irytowała się Magda. — Przecież masz małe mieszkanie!

— Znajdę miejsce — upierała się Krystyna. — To przecież pamiątki!

I rzeczywiście, część rzeczy musiała zostawić na klatce schodowej. Tymczasowo, oczywiście. Ciągle obiecywała sobie, iż wszystko posegreguje, coś odda, coś wyrzuci, ale jakoś nigdy nie było czasu.

Zofia od razu zaczęła okazywać niezadowolenie. Najpierw delikatnie, potem wprost.

— Krystyna, a długo jeszcze ten muzeum będzie stać? — pytała, wskazując na wózek.

— niedługo się tym zajmę — odpowiadała Krystyna — po prostu brakuje mi czasu.

— Czas mamy wszyscy taki sam — ripostowała sucho Zofia.

Krystyna nie lubiła konfliktów. Zawsze starała się żyć w zgodzie, nie kłócić z sąsiadami. Na wsi wszyscy się znali, pomagali sobie, odwiedzali. Tu było inaczej. Ludzie żyli za murami, witali się na klatce, ale na tym się kończyło.

— Słuchaj, Zosiu — postanowiła spróbować dogadać się — może nie kłóćmy się? Naprawdę niedługo wszystko posprzątam. Magda obiecała pomóc, ale ma teraz natłok w pracy.

— Jak długo jeszcze mam czekać? — nie ustępowała Zofia. — Minęło już pół roku!

— Nie pół roku, tylko cztery miesiące — poprawiła Krystyna.

— To bez różnicy! Chciałam po dobroci, a ty nie rozumiesz!

W tej chwili drzwi sąsiedniego mieszkania uchyliły się, i ukazała się siwa głowa Marii.

— Dziewczyny, co się stało? — zapytała cicho.

— No właśnie, Marysiu — zwróciła się do niej Zofia — Krystyna zawaliła klatkę schodową jakimś śmieciem, a sprzątać nie chce!

— Nie mówiłam, iż nie chcę! — zaprotestowała Krystyna. — Powiedziałam, iż posprzątam!

— Kiedy? — naciskała Zofia.

— No co wy jak pies na kość! — nie wytrzymała Krystyna. — Nikomu te rzeczy nie przeszkadzają!

— Mnie przeszkadzają! — wrzasnęła Zofia. — I nie tylko mnie! Maria, powiedz, czy to normalne, żeby na klatce był skład złomu?

Maria zmieszana spojrzała na obie sąsiadki.

— No nie wiem — bąknęła. — Mnie jakoś specjalnie nie przeszkadza…

— No widzisz! — ucieszyła się Krystyna. — Maria jest normalna, ona rozumie!

— Maria po prostu boi się powiedzieć prawdę! — warknęła Zofia. — A ja mówię, jak jest!

— Dziewczyny, proszę was — poprosiła Maria — nie kłóćcie się. Jesteście przecież sąsiadkami…

— Dobrze — zgodziła się Krystyna — nie kłóćmy się. Zosiu, obiecuję ci, iż do weekendu wszystko posprzątam. Dobrze?

— Do weekendu? — powtórzyła Zofia. — A dziś jest który dzień?

— Wtorek.

— Czyli masz cztery dni. jeżeli do niedzieli będzie tu jeszcze cokolwiek stać, sama to wyniosę.

— Jak możesz?! — oburzyła się Krystyna. — To przecież moje rzeczy!

— A klatka jest wspólna! — odcięła Zofia i trzasnęła drzwiami.

Maria spojrzała na Krystynę ze współczuciem.

— Nie bierzcie jej tego tak do serca — szepnęła. — Zofia zawsze była taka, odważnie mówiła, co myśli. Już za młodu miała konflikty z sąsiadami.

— No rozumiem — westchnęła Krystyna. — Ale można przecież po ludzku porozmawiać! Nie zostawiłam tego celowo. Po prostu nie miałam gdzie tego trzymać.

— A w mieszkaniu nie ma miejsca?

— Jest, ale mało. Myślałam, iż stopniowo wszystko uporządkuję, coś wyrzucę, coś wnukom oddam. Rower, na przykład, Wojtek prosił, żeby nie wyrzucać, mówi, iż naprawi i będzie jeździł.

— Często was odwiedza?

— Raz w miesiącu, a czasem rzadziej. Dużo pracuje, brakuje czasu.

— A córka?

— Magda? Też bardzo zajęta. Obiecała pomóc, ale ciągle odkłada.

Maria zamyśliła się.

— Wiecie co — powiedziała — może wam pomogę? I tak nie mam co robić, emerytura, wnuki dorosły.

— Co wy, Marysiu! — ucieszyła się Krystyna. — Nie chcę was obciążać.

— Jaka tam obciążać! Razem pójdzie szybciej. Jutro rano zaczniemy, dobrze?

Krystyna omal nie rozpłakała się z wdzięczności. Oto ludzka życzliwość! Nie to,Przez kolejne miesiące klatka schodowa zamieniła się w najpiękniejsze miejsce w kamienicy, a sąsiedzi w końcu nauczyli się rozmawiać nie tylko o problemach, ale i o zwykłych codziennych radościach.

Idź do oryginalnego materiału