Chciałem wrócić do byłej żony po 30 latach małżeństwa, ale było za późno.

polregion.pl 17 godzin temu

Mam 54 lata. I nie zostało mi nic.
Nazywam się Wiesław. Z moją żoną Bożeną przeżyliśmy razem trzydzieści lat. Przez całe nasze wspólne życie sądziłem, iż wypełniam swój obowiązek: ja pracowałem, zarabiałem pieniądze, a Bożena zajmowała się domem i dziećmi. choćby słyszeć nie chciałem, żeby szła do pracy – wolałem, żeby była w domu.

Wydawało mi się, iż żyliśmy całkiem nieźle: bez wielkich namiętności, ale z szacunkiem. Z czasem jednak zacząłem czuć zmęczenie. Wszystko wydawało się szare, nudne. Miłość odeszła, została tylko rutyna. Myślałem, iż to normalne – aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Tego wieczoru wstąpiłem do knajpy na piwo i tam spotkałem Kingę. Była o dwadzieścia lat młodsza – piękna, pełna energii, jak żywioł. Rozmawialiśmy, a ja zakochałem się jak nastolatek. Zaczęły się tajne spotkania, potem romans.

Po kilku miesiącach stwierdziłem: dość podwójnego życia. Wydawało mi się, iż Kinga to moje wybawienie, druga szansa. Zebrałem się w sobie i wyznałem Bożenie prawdę.

Wysłuchała mnie w ciszy. Żadnych łez, żadnej awantury. Tylko ciche „rozumiem”. Pomyślałem wtedy, iż pewnie też dawno mi obojętna, skoro przyjęła to tak spokojnie. Teraz dopiero rozumiem, jak bardzo ją zraniłem.

Rozwiedliśmy się szybko. Sprzedaliśmy wspólne mieszkanie. Kinga nalegała, żeby Bożenie nie zostawiać nic – „zacznijmy od zera”. Bożena za swoją część kupiła maleńkie kawalerki. Ja za to dołożyłem oszczędności i kupiliśmy z Kingą dwupokojowe.

Nie pomyślałem wtedy o pieniądzach dla byłej żony. Ani o tym, jak sobie poradzi bez zawodu i doświadczenia. Byłem pewny, iż to najlepszy rozdział mojego życia.

Nasi dorośli synowie odmówili kontaktu. Uznali, iż zdradziłem ich matkę – i trudno się z nimi nie zgodzić. Ale wtedy mnie to nie martwiło, bo byłem szczęśliwy. Kinga spodziewała się dziecka, nie mogłem się doczekać.

Kiedy urodził się syn, był ślicznym chłopcem… który nie był podobny ani do mnie, ani do Kingi. Znajomi szeptali podejrzenia, ale ja je odpychałam. Jak mogłoby być coś nie tak w moim nowym życiu?

Tymczasem codzienność stawała się koszmarem. Pracowałem sam, cały dom też był na mojej głowie. Kinga żyła, jak chciała: znikała na noc, wracała pijana, urządzała sceny.

Przez brak snu i nerwy zacząłem zawalać pracę, aż w końcu mnie zwolnili. Brakowało pieniędzy, długi rosły. Życie stało się piekłem.

Tak minęły trzy lata.

Aż mój brat, który nigdy nie ufał Kindze, wymógł test DNA. Wynik był bezlitosny – nie byłem ojcem chłopca.

Rozwiedliśmy się bez słowa.

Zostałem z niczym: bez rodziny, bez domu, bez szacunku dzieci. Ze wstydem i samotnością.

Po jakimś czasie postanowiłem to naprawić. Kupiłem kwiaty, tort, wino i pojechałem prosić Bożenę o wybaczenie. Marzyłem, by zacząć od nowa.

Lecz gdy dotarłem pod jej stary adres, drzwi otworzyła obca kobieta. Okazało się, iż Bożena dawno się wyprowadziła.

Znalazłem jej nowy adres. Zapukałem. Otworzył mężczyzna – nowy mąż Bożeny.

Po rozwodzie znalazła dobrą pracę, poznała porządnego człowieka i zbudowała nowe życie. Bez mnie.

Spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Podszedłem, próbowałem rozmawiać, wspominać, błagać o drugą szansę.

Spojrzała na mnie jak na obcego. Nic nie powiedziała. Wstała i wyszła.

Wtedy zrozumiałem, jak ciężko zawiniłem.

Dziś mam 54 lata. Nie mam nic: ani żony, ani pracy, ani synów u boku.

Straciłem wszystko, co ważne. I tylko ja jestem temu winien.

Czasami życie nie daje drugiej szansy. A ból po własnej zdradzie – to najgorsze, co można sobie zafundować.

Idź do oryginalnego materiału