Katar to nie choroba
Dzieciom Darii nigdy nie jest zimno. Moje własne nie raz siedziały w bluzach i patrzyły z niedowierzaniem, jak ośmioletnia Zuźka nurkuje w basenie. Zuzia brała antybiotyk raz w swoim ośmioletnim życiu.
- Kiedyś nie przechodziło jej zapalenie ucha, więc dostała antybiotyk, ale nie zadziałał, lekarz stwierdził, iż organizm musi sam walczyć. Przy kolejnym, po trzech dniach gorączki samo prZeszło, więcej nie złapała tej infekcji - wspomina Daria.
Zaznacza, iż tam, gdzie mieszkają, antybiotyk wcale nie tak łatwo dostać. - Przepisują go, dopiero kiedy wszystko inne zawodzi, a badania krwi potwierdzą, iż to infekcja bakteryjna. W Holandii nie ma też czegoś takiego, jak zwolnienie na dziecko. Można wziąć urlop opiekuńczy dwa razy w roku w takim wymiarze, ile godzin tygodniowo pracujesz. Możesz go wykorzystać choćby na sąsiadkę, jak chcesz - dodaje.
To co zrobić z chorym dzieckiem?
- Zacznijmy od tego, iż polskie zimno i holenderskie zimno, to dwie różne historie. Mieszkamy na wybrzeżu, tu cały czas wieje, dzieci w zasadzie nie noszą czapek. W przedszkolu moje dzieci nosiły chyba jako jedyne i tylko zimą. Reszta chodziła bez. W zasadzie nie ma czegoś takiego jak nieobecności. Na katar nikt nie zwraca uwagi - wyjaśnia Daria.
Przed pandemią do szkoły przychodziły wszystkie dzieci, które miały mniej niż 38,5 st. C. To również w Polsce poziom, od którego mówimy o gorączce, 37,8 st. to wciąż stan podgorączkowy. W pierwszym roku pandemii dziecko mogło pojawić się w placówce dopiero po dobie bez gorączki, w tej chwili obowiązują dawne zasady.
W marcu 2022 roku Milan, syn Darii, "przyniósł" ze szkoły COVID-19, zaraził rodziców, ale siostra była zdrowa. - Dyrektorka zadzwoniła, żeby Zuzię przyprowadzać do szkoły, skoro nic jej nie jest. Argumentowała to tym, iż w czasie choroby będziemy mogli odpocząć od energicznego i znudzonego dziecka. Wcale nie zrobiło na niej wrażenia, iż oboje z mężem byliśmy chorzy, a do szkoły jest za daleko, żeby Zuźka mogła chodzić sama. Uznała, iż na chwilę możemy wyjść - wspomina mama z Holandii.
Ospy, bostonki i cała reszta
Kiedy w polskim przedszkolu pojawia się informacja o ospie, bostonce, czy innych chorobach wieku dziecięcego, rodzice drżą. Od razu wiadomo, iż dziecko trzeba obserwować i w razie wystąpienia jakichkolwiek objawów, nie ma mowy o posłaniu malucha do grupy. W Holandii wychodzą z założenia, iż dziecko zaraża, nim wystąpią objawy.
- Kiedy Milan miał kilka miesięcy, odbierając go z przedszkola, zobaczyłam, iż ma dwie krosty, na drzwiach wisiała kartka: "panuje ospa". Powiedziałam do nauczycielki: "Ojej, to jutro zostajemy w domu". Ta była zaskoczona, bo przecież Milan nie miał gorączki - wspomina Daria.
Analogicznie jest w przypadku innych podobnych chorób. Placówki wychodzą z założenia, iż dziecko i tak już zarażało. Nie ma więc sensu, żeby traciło dni w szkole. Warto też wspomnieć, iż tu nie zostawisz sobie tak po prostu dziecka z katarkiem w domu. Żeby jechać na przedłużony weekend, musisz mieć zgodę dyrektora szkoły, a ten zgadza się bardzo rzadko na opuszczanie lekcji - kończy Daria.
Warto przypomnieć, iż holenderskie dzieci uchodzą za najszczęśliwsze na świecie.