— Katarzyno Januszowa, nie widziała pani niebieskiej teczki z dokumentami? Zostawiłem ją na stoliku w salonie! — głos Marcina drżał ze zdenerwowania. Przeszukał cały dom w spokojnej podwarszawskiej miejscowości, ale teczka jakby wyparowała.
— Ach, jakaś tam teczka była — odparła obojętnie Katarzyna Januszowa. — Podarta, poplamiona, więc wyrzuciłam.
Marcin zastygł, jakby dostał w twarz. W tej teczce był raport, nad którym pracował dwa tygodnie. Jutro był ostatni dzień, żeby go oddać szefowi. Można by go wydrukować od nowa, ale podpisy? Gdzie je teraz zdobędzie, o dziesiątej wieczorem?
— Jak mogła pani?! — syknął Marcin, powstrzymując wściekłość. — To był najważniejszy raport! Prawie nowa teczka, kilka zadrapań! Zdaje pani sobie sprawę, iż mogę stracić pracę?!
— Nie rozrzucaj po domu swoich papierów! — prychnęła teściowa, odsuwając niedopitą filiżankę herbaty. — Co za biznesmen z ciebie! jeżeli tak ci na niej zależało, schowałbyś do swojego pokoju, a nie rzucał byle gdzie!
— Leżała na stoliku, nie na podłodze! — Marcin czuł, jak krew napływa mu do skroni.
To nie był pierwszy raz, gdy Katarzyna Januszowa wyrzucała jego rzeczy. To koszulę „za starą”, to stary notes. Ale dziś przegięła pałę.
— To mój dom, ja tu rządzę! — oświadczyła teściowa, dumnie unosząc podbródek. — Nie podoba ci się? Nikt cię tu nie trzyma!
Marcin zaciął pięści, licząc w myślach do dziesięciu. Spokój nie przychodził. Gospodyni… Tak, dom należał do Katarzyny Januszowej. To ona nalegała, żeby jej córka, Kinga, i Marcin zamieszkali z nią. „Po co płacić komuś, skoro u mnie jest miejsce?” — powtarzała.
Na początku wydawało się to rozsądne. Marcin gwałtownie awansował, pracując od rana do nocy. Kinga była w ciąży, która przebiegała ciężko – ledwo wstawała z łóżka. Gotowanie, sprzątanie? Nie było mowy. Katarzyna Januszowa zaproponowała pomoc, więc z wdzięcznością się zgodzili.
Ale po roku, gdy urodził się syn Kacper, Marcin zaczął mówić o wyprowadzce. choćby wynajęte mieszkanie, ale własne, z własnymi zasadami. Kinga się zbuntowała: „Po co? Mama nam pomaga, zajmuje się Kacprem, a ja mogę odpocząć!” Podobało jej się życie, gdy rankiem mogła iść na zakupy, po południu do salonu kosmetycznego, a wieczorem poświęcić synkowi godzinę. Nie ciągnęło jej do roli gospodyni.
Marcin ustąpił, ale nie zamierzał się z tym pogodzić na zawsze. Po cichu inwestował w budowę domu na obrzeżach miasta. Kinga o niczym nie wiedziała — przewidywał jej protesty, wymówki, byle tylko zostać pod mamą skrzydłem. Jej życie przypominało bajkę o bogatej spadkobierczyni, a wyprowadzka groziła sprzątaniem, gotowaniem i opieką nad dzieckiem.
Myśląc o tym, Marcin narzucił kurtkę i wyszedł do śmietników. Wiedział, iż śmieciarki jeszcze nie przejechały, więc miał nadzieję znaleźć teczkę. Brzydka robota, ale warto spróbować. Worek powinien być na wierzchu — wyrzucono go niedawno.
Szczęście mu sprzyjało — teczka się znalazła, dokumenty były całe, choćby nie pogniecione. Marcin, z ulgą westchnąwszy, wrócił do domu, rzucając teściowej lodowate spojrzenie. Skierował się do Kingi. Czekała ich ciężka rozmowa.
— Na jutro wieczór pakujesz rzeczy. Wyprowadzamy się — rzucił zmęczony Marcin, opadając na fotel. — Nie zniosę już kolejnych wybryków twojej matki! Dlaczego ja, dorosły mężczyzna, mam znosić jej uwagi? Ona się samorealizuje moim kosztem!
— Wyprowadzka? Dokąd? — zaniepokoiła się Kinga. — Co ci tu nie pasuje? Żyjemy jak u mamy! I nie waż się obrażać mojej matki, ona tak wiele dla nas robi!
— Zgodziłem się tu mieszkać tylko dlatego, iż potrzebowałaś pomocy — odparł stanowczo Marcin. — Teraz jesteś zdrowa i możesz być gospodynią we własnym domu.
— Mama pomaga z Kacprem! On jest taki ruchliwy, sam widzisz!
— Pomaga? — Marcin sarkastycznie uniósł brew. — To ona go wychowuje! A do tego nastawia przeciwko mnie. Słyszałem, jak mówi mu, iż tata jest zły!
— Kacper ma ledwo rok, co on może zrozumieć? — przewróciła oczami Kinga. — Przesadzasz.
— Niedoceniasz! — wybuchnął Marcin. — Myślisz, iż godzina przed snem to macierzyństwo? Katarzyna Januszowa choćby nie pozwala mi się z nim pobawić — zaraz zabiera go przebierać albo karmić!
— Jakbyś ty tak bardzo chciał go wychowywać! — warknęła Kinga. — Wychodzisz — on śpi, wracasz — on śpi.
— Od przyszłego miesiąca wszystko się zmieni — powiedział twardo Marcin. — Dostałem nowe stanowisko, z normalnym grafikiem, bez nadgodzin. Ale biuro jest w innej dzielnicy, z tego domu to katorga.
— To nie powód do wyprowadzki! Masz samochód! — oburzyła się Kinga. — Gdzie niby chcesz iść? Wynajmować mieszkanie?
— Mamy własny dom — spokojnie odparł Marcin.
— Jaki dom?! — Kinga aż sapnęła ze zdumienia.
— Duży, przestronny, w zielonej okolicy. Budowa skończyła się dwa tygodnie temu, meble kupiłem wczoraj.
— Nie chcę do domu jednorodzinnego! — zapiszczała Kinga. — Nigdzie się nie ruszam!
— Albo tak, albo rozwód — zakończył Marcin.
— Nie zgadzam się na rozwód! Kacper ma rok, mam prawo! — Kinga cisnęła telefon na kanapę, co było u niej niespotykane.
— Nie zgadzaj się — skinął głową Marcin. — Ale ja nie zostanę w tym domu z twoją matką. Jadę do swojego domu, będę gospodarzem. Jem, co chcę, oglądam, co chcę, zostawiam rzeczy, gdzie chcę, bez strachu, iż wylądują w śmietniku. A ty pomyśl, za co będziesz żyć. Emerytura twojej matki to grosze. Alimenty zapłacę, ale to mniej, niż wydajesz teraz. Zastanów się, kochanie.
Kinga w końcu uległa. Wyprowadzili się. Ale nowe życie okazało się dla niej koszmarem. Sprzątanie, gotowanie, całodzienna opieka nad dzieckiem. Gdzie tu salony i koleżanki? Marcin pomagał, ale czasu i tak brakowało.
Po miesiącu KingPo pół roku Marcin postanowił dać jej drugą szansę, prosząc, by wrócili do siebie — tym razem zrozumiał, iż wolność bywa ciężka, ale warto o nią walczyć.