Jestem od dziesięciu lat żoną Pawła. Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie, które spłacamy na kredyt. Na razie nie mamy odwagi, żeby mieć dzieci czekamy, aż poczujemy się stabilnie na nogach. Mam też brata, Krzysztofa. On też ma żonę, Małgorzatę. Mieszkają z trzema córkami w ciasnej kawalerce na Pradze. Krzysztof pracuje na dwa etaty i jeszcze dorabia wieczorami. Małgorzata nie pracuje. Zajmuje się domem i rodzi dzieci z prędkością kałasznikowa. Właśnie jest w czwartej ciąży i już planuje piąte.
Do kredytów na sprzęty dorzucili kolejny na lodówkę. My z Pawłem często ich wspieramy raz pożyczką, raz zakupami. Bywa, iż Małgorzata zwyczajnie się do czegoś domaga, zamiast prosić jak człowiek.
Wtedy trzeba ją postawić do pionu i odmówić. Oczywiście potem są fochy i obraza majestatu, ale po paru tygodniach znów przychodzą z kolejną prośbą.
Skoro wy z Pawłem nie macie dzieci, a nam za chwilę przybędzie czwarte, to powinniście oddać nam wasze mieszkanie rzuciła ostatnio Małgorzata, patrząc mi prosto w oczy jak zahipnotyzowana przez warszawskie tramwaje.
A my co? Mamy zamieszkać na waszych dwunastu metrach? zapytałam osłupiała absurdalnością sytuacji.
Nie, wpuścimy tam lokatorów, a wy sobie coś wynajmiecie powiedziała z przekonaniem, jakby czytała mi przepowiednię z fusów po kawie.
Kiedy więc się wyniesiecie? dorzuciła jeszcze, patrząc na mnie jak sędzia na oskarżonego.
Wiesz co, idź się przebadaj do psychiatry na Nowowiejskiej. Wynoś się z mojego mieszkania odpowiedziałam, wskazując drzwi.
Ona nagle zbladła, a po chwili wysyczała:
To ja stracę to dziecko, i będzie to twoja wina i po tych słowach wybiegła, zostawiając po sobie zimny zapach goryczy i niepokoju.
Tak właśnie się stało. Jeszcze tego samego wieczoru. Po kryjomu. Była w trzecim miesiącu.
A o drugiej w nocy przyjechał Krzysztof ze szlochami i pretensjami, jakby przyniósł wiadro mazowieckiego błota w środku pokoju. Paweł nalał mu miski z zimną wodą i kilka razy zanurzył mu tam głowę, aż Krzysztof oprzytomniał. Potem dosłownie wypchnęliśmy go za drzwi, zamykając mu światło przed klatką schodową.
Od tamtej nocy nie mam już brata. Jakby rozwiał się w porannej warszawskiej mgle.







