Codziennie chodzę do szkoły mojego wnuka. Nie jestem nauczycielem ani pracownikiem to po prostu dziadek z laską i sercem, które nie potrafi stać w miejscu, gdy wnuk potrzebuje wsparcia. Nazywam się Jan Kowalski i robię to dla Kacpra mojej dumy, mojej radości, mojego powodu do życia.
Pierwszy raz, gdy zobaczyłem go samego, siedział na ławce pod lipą. Inne dzieci biegały, śmiały się, grały w piłkę. On tylko patrzył, z rękami na kolanach i wzrokiem pełnym tęsknoty za tym, by dołączyć, ale nie wiedział, jak.
Gdy go tamtego dnia odbierałem, zapytałem:
Dlaczego nie bawisz się z kolegami?
Wzruszył ramionami.
Nie chcą, dziadku. Mówią, iż jestem za wolny i nie znam zasad.
Tej nocy nie spałem.
Następnego ranka porozmawiałem z dyrektorką.
Pani Agnieszko, chciałbym prosić o specjalne pozwolenie. Chcę towarzyszyć Kacprowi na przerwach.
Spojrzała na mnie ciepło.
Panie Janie, rozumiem pana troskę, ale…
Nie ma żadnego ale. Ten mały chłopiec to całe moje życie. jeżeli szkoła nie potrafi sprawić, by czuł się włączony, zrobię to ja.
Od tamtej pory codziennie o dziesiątej trzydzieści przechodzę przez niebieską bramę na szkolne podwórko. Na początku dzieci patrzyły na mnie z ciekawością starszy pan w słomkowym kapeluszu i z laską wśród nich. Kacper był zawstydzony.
Dziadku, nie musisz przychodzić
Wstydzić się czego? Czy twój dziadek nie ma prawa cię kochać?
Zaczęliśmy powoli. Graliśmy w domino, potem w warcaby. Kacper śmiał się, gdy udawałem, iż nie widzę jego drobnych oszustw.
Pewnego dnia podszedł do nas chłopiec.
W co gracie? zapytał.
W chińczyka odpowiedziałem. Chcesz dołączyć?
Nazywał się Tomek. Miał sześć lat i brakowało mu przednich zębów, ale jego uśmiech rozjaśniał całe podwórko. Kacper cierpliwie wytłumaczył mu zasady.
Następnego dnia Tomek wrócił z koleżanką Olą. I tak nasz kącik stał się miejscem spotkań, pełnym śmiechu i przyjaźni. Wzięliśmy skakankę i w końcu urządziliśmy małe zawody. Kacper nie skakał najszybciej, ale inne dzieci dostosowały tempo.
Dasz radę, Kacper! krzyczała Ola.
Pięć skoków! Nowy rekord! cieszył się Tomek.
Patrzyłem na nich z wilgotnymi oczami i radosnym sercem.
Pewnego dnia podszedł do mnie nauczyciel wuefu.
Panie Janie, to, co pan robi, jest niezwykłe.
Jestem tylko dziadkiem, który kocha swojego wnuka odparłem.
No nie uśmiechnął się. To uczy nas czegoś, o czym czasem zapominamy: iż każdy zasługuje na swoje miejsce, niezależnie od tego, jak gwałtownie biega.
Minęły trzy miesiące.
Wciąż przychodzę. Ale już nie dlatego, iż Kacper jest sam. Przychodzę, bo teraz czeka na mnie ośmioro czy dziewięcioro dzieci, które krzyczą: Dziadek Janek!, gdy przekraczam bramę. Bo mój wnuk ma teraz przyjaciół, którzy go zapraszają, bronią i rozumieją.
Dzisiaj rano, gdy graliśmy w chowanego, Kacper mocno mnie przytulił.
Dziękuję, dziadku.
Za co, chłopcze?
Że nie dałeś mi zostać samemu. Że nauczyłeś mnie, iż bycie innym jest w porządku.
Uklęknąłem przed nim i powiedziałem:
Kacper, to ty mnie nauczyłeś. Nauczyłeś mnie, iż miłość się nie męczy, iż nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, i iż prawdziwa odwaga to być obok, gdy ktoś nas potrzebuje.
Zadzwonił dzwonek. Dzieci pobiegły na lekcje. Kacper już nie chodzi ze spuszczoną głową.
Wrócę jutro. I pojutrze też.
Bo bycie dziadkiem to nie tylko opieka to budowanie mostów i przypominanie światu, iż nikt, ale to absolutnie nikt, nie powinien być sam na placu zabaw życia.












