Dzisiaj w moim dzienniku chcę opisać, jak wszystko się zmieniło. Najpierw wydawało mi się, iż mama po prostu przytyła. Tylko dziwnie – zaokrągliła się w talii, ale reszta wyglądała tak samo. Pytać byłoby niezręcznie, a nuż się obrazi. Tata milczał, patrząc na mamę z czułością, więc i ja udawałem, iż niczego nie zauważam.
Ale niedługo brzuch wyraźnie urósł. Pewnego dnia, przechodząc obok ich pokoju, przypadkiem zobaczyłem, jak tata głaszcze mamę po brzuchu i coś do niej szeptem mówi. A ona uśmiecha się, zadowolona. Zrobiło mi się głupio, gwałtownie się wycofałem.
„Mama spodziewa się dziecka” – olśniło mnie. Ta myśl bardziej mnie zszokowała niż zdziwiła. Mama była piękna, wyglądała młodziej niż matki moich kolegów, ale ciąża w jej wieku wydawała mi się… nie na miejscu. choćby myśleć o tym było dziwnie. Skąd się biorą dzieci, wiedziałem od dawna, ale iż moi rodzice… no cóż, to jednak mama i tata.
– Tato, mama będzie miała dziecko? – spytałem któregoś dnia. Z nim jakoś łatwiej było o tym rozmawiać.
– Tak. Mama marzy o córeczce. Chociaż pewnie głupio cię pytać – brata czy siostrę wolałbyś?
– W takim wieku się rodzi?
– W jakim „takim”? Mama ma trzydzieści sześć, ja czterdzieści jeden. A ty jesteś przeciw?
– A kto mnie pytał? – burknąłem.
Tata spojrzał na mnie uważnie.
– Mam nadzieję, iż jesteś na tyle dorosły, żeby to zrozumieć. Mama od dawna chciała córkę. Gdy ty się urodziłeś, wynajmowaliśmy mieszkanie. Mama siedziała z tobą, pracowałem tylko ja, ledwo starczało na życie. Więc z drugim dzieckiem czekaliśmy. Potem zmarła babcia, rodzice oddali nam jej mieszkanie. Pamiętasz babcię?
Wzruszyłem ramionami.
– Zrobiliśmy remont, przeprowadziliśmy się. Gdy podrosłeś, mama poszła do pracy, było lżej. Kupiłem pierwsze auto. Córkę znów odkładaliśmy – mówiliśmy, iż zdążymy. A potem… nie wychodziło. I gdy już straciliśmy nadzieję…
– Mam nadzieję, iż będzie córka, skoro mama tak chce. Ale nie przerażaj jej, dobrze? Nie stresuj. jeżeli coś, mów do mnie. Zgoda?
– No dobra, tato.
Potem dowiedzieliśmy się, iż faktycznie będzie dziewczynka. W domu pojawiły się różowe ubranka, maleńkie jak lalkowe. Stanęło łóżeczko. Mama często odpływała, jakby nasłuchiwała siebie. Wtedy tata pytał z niepokojem, czy wszystko w porządku, a ja łapałem ten niepokój.
Mnie dziecko było obojętne, zwłaszcza siostra. Po co mi płacze i pieluchy? Ważna była tylko Ola Nowak. jeżeli rodzice chcą drugie dziecko – ich sprawa. choćby lepiej – zajmą się nim, a nie mną.
– To niebezpieczne? W jej wieku? – spytałem.
– Ryzyko jest zawsze. Mama znosi gorzej niż z tobą – wtedy była młodsza o trzynaście lat. Ale nie mieszkamy w lesie, tylko w dużym mieście, z dobrymi szpitalami… Będzie dobrze – dodał tata zmęczonym głosem.
– A kiedy?
– Za dwa miesiące.
Ale urodziła miesiąc wcześniej. Obudził mnie hałas – jęki, bieganina. Wstałem, przecierając oczy, i poszedłem do ich pokoju. Mama siedziała na zmiętym łóżku, trzymając się za plecy i kołysząc się w przód i tył. Tata nerwowo pakował jakieś rzeczy.
– Tylko nie zapomnij dokumentów – wyszeptała mama.
– Mamo? – zawołałem, nagle rozbudzony.
– Przepraszam, iż cię obudziliśmy. Gdzie ta karetka? – Tata zadawał pytanie w próżnię, aż przyszedł odpowiedź – dzwonek do drzwi.
Karetka przyjechała, a ja stałem jak słup soli, nie wiedząc, czy się ubierać, czy zostać. W końcu wyszedłem do swojego pokoju. Gdy wróciłem ubrany, rodzice wychodzili – mama w szlafroku i kapciach. Tata obejrzał się:
– Sprzątnij tu, zaraz wrócę.
Stałem przed drzwiami, wsłuchując się w ciszę. Była dziwna. Wróciłem, spojrzałem na zegarek – jeszcze dwie godziny snu. Posprzątałem, poszedłem do kuchni. Tata wrócił, gdy szykowałem się do szkoły.
– No i? Urodziła?
– Jeszcze nie. Nie wpuścili mnie. Nalej mi herbaty.
W szkole się spóźniłem.
– Kowalski raczył się pojawić. Dlaczego spóźnienie? – spytał matematyk.
– Mamę zabrali do szpitala.
– Przepraszam, siadaj.
– Jego matka rodzi! – krzyknął Wiśniewski. Klasa zachichotała.
– Cisza! Kowalski, siadaj. Co w tym śmiesznego?
Tata wezwał ostatniej lekcji.
– Mogę wyjść?
– Do końca dwadzieścia minut, wytrzymaj – powiedziała polonistka.
– Jego matka w szpitalu! – znowu Wiśniewski. Tym razem nikt się nie śmiał.
– Dobrze, idź.
– Tato?
– Dziewczynka! Trzy kilo sto gramów! – tata wytchnął z ulgą.
– No i? – spytała polonistka, gdy wróciłem.
– Wszystko dobrze, dziewczynka.
– Kowalski będzie niańką! – Wiśniewski znów się zaśmiał. Klasa wybuchła śmiechem.
Nowak dogoniła mnie później.
– Ile twojej mamie lat?
– Trzydzieści sześć.
– Nie pomyśl źle… Cieszę się dla was. Siostra to fajnie. A ja jestem sama. Rodzice nie chcieli więcej… – Szliśmy i gadaliśmy, a ja po raz pierwszy poczułem, że… cieszę się na siostrę.
Po trzech dniach mamę wypisali.
– Jaka śliczna! – zachwycał się tata.
Dla mnie nie była ładna – pomarszczona, czerwona, z noskiem jak guziczek. Ideałem piękna była Nowak. Potem siostra otworzyła bezzębne usta i zapiszczała. Mama wzięła ją na ręce, kołysząc: „Ciii…” Czułem się dziwnie – moja mama była teraz czyjąś mamą.
– Jak ją nazwiemy? – spytał tata.
– Weroniką – odpowiedziała mama.
– Jakieś kocie imię. W szkole Werą będą wołać – mruknąłem.
– To może Zosia, po babci – zaproponował tata.
Teraz wszystko kręciło się wokół Zosi. Ja byłem niewidzialny – proszono mnie tylko o zakupy, śmieci, pranie. Pomagałem chętnie. Ale gdy mama poprosiła, żebym z wózkiem przeszedł się, stanąłem na rzęsach.
– Nie pójdę, koledzy zobaczą, będą się śmia