Wyobraź sobie taką sytuację. Dzwoni do ciebie przyjaciółka… Wróć! Teraz już nikt nie dzwoni. Inaczej: przyjaciółka wysyła do ciebie wiadomość przez messengera lub whatsapp. Pyta, czy nie macie dziś ochoty wyskoczyć na obiad do tej nowej pizzerii. Rodzinnie. Małżonkowie, dzieciarnia, wy. Macie?
Stawiam miesięczny zapas ulubionej herbaty, iż 80 proc. z was odmówi. Bo jak to tak, bez wcześniejszego umówienia? Dogrania grafików wszystkich dorosłych i wszystkich dzieci (zajęcia dodatkowe zajmują sporo czasu).
Albo inna sytuacja. Jesteś w domu, coś tam sobie ogarniasz, może gotujesz obiad, może po prostu siedzisz na kanapie i oglądasz jakiś serial, a tu dzwonek do drzwi. Co czujesz? Założę się, tym razem o kawę, iż poczujesz niepokój. Najpewniej irytację. prawdopodobnie okaże się też, iż to listonosz/inkasjent/kurier/sąsiad z pretensjami, iż mu łazienkę zalewasz.
A gdyby to była znajoma? Właśnie przechodziła, pomyślała, iż wpadnie na kawę. Ale tak bez zapowiedzi?! Słabo, wiem. Przecież możesz być zajęta. To niegrzeczne tak przychodzić do kogoś niezaanonsowanym z odpowiednim wyprzedzeniem. To nie wypada! choćby do zaprzyjaźnionych sąsiadów nie zapukamy już w żadnej sprawie, bez wcześniejszego poinformowania ich, iż mamy jakąś sprawę. Tego się, proszę państwa, po prostu nie robi!
W PRL-u odwiedziny bez zapowiedzi to był standard
A kiedyś się robiło, pamiętasz? Mój dom rodzinny miał drzwi zawsze otwarte. Pamiętam, iż ciągle ktoś odwiedzał moich rodziców lub nas, dzieci. Czasami były to wizyty zapowiedziane, ale bardzo często nie. I to było jak najbardziej w porządku. Powiem więcej, było to mile widziane.
Dorośli zawsze znajdowali czas, żeby usiąść z gościem przy kuchennym stole. Zwykle udawało się też czymś go poczęstować. choćby w erze wiecznych sklepowych braków, kiedy kawa czy herbata były towarami deficytowymi, w szafce obowiązkowo leżała jakaś paczka skitrana dla gości.
W czasach komunizmu takie odwiedziny, niemal o dowolnej porze, były towarzyską normą: – Wpadali znajomi, sąsiedzi "po coś" i najczęściej zabierali gospodyni sporo czasu. To były czasy, choć siermiężne, to towarzyskie. Poza tym nie było telefonów komórkowych, a i telefon stacjonarny był rzadkością, więc trudno było się umawiać – wyjaśniała w NaTemat Maria Bujas Łukaszewska z Akademii Dobrych Manier.
Prosimy nie przeszkadzać
To co, robimy teraz, to tak, jakbyśmy towarzysko cofnęli się do XIX lub początków XX wieku: – Anonsowanie wizyt było ważnym elementem form towarzyskich w minionym stuleciu. Wpadanie bez zaproszenia mogło się skończyć informacją służby, iż "państwa nie ma w domu" – opowiadała ekspertka od dobrych manier.
Specka od savoir-vivre podkreślała też, iż w tej chwili dobre maniery wymagają, by poinformować gospodarzy telefonicznie, iż chcielibyśmy ich odwiedzić i zapytać o dogodny czas takiej wizyty. A choćby więcej: o pozwolenie.
Sęk w tym, iż teraz nie wypada już choćby zadzwonić do kogoś bez zgłoszenia tego zamiaru. "Czy mogę zadzwonić?", pytamy w komunikatorze, zanim wciśniemy zieloną ikonkę słuchawki telefonu. Skąd wziął się ten nasz lęk przed przeszkadzaniem innym? choćby bliskim nam ludziom? Czy czas stał się produktem równie reglamentowanym, jak przytoczona przeze mnie kawa w PRL-u?
Coraz rzadziej też zapraszamy gości do siebie. Wolimy spotkać się na mieście, na placu zabaw z dziećmi. Mój dom, moja twierdza. Obwarowana zasiekami współczesnej etykiety. Trochę smutno, trochę samotnie, nie uważasz? "Nie przeszkadzać", oto prawdziwe motto współczesności.