Czerwcowa opowieść

newsempire24.com 1 dzień temu

Czerwcowa historia

Historia zaczęła się od tego, iż buciki córki mojej znajomej Oli, które suszyła na parapecie z braku balkonu, spadły na dół.

— Mówiłam ci, iż tak się kiedyś skończy — zamruczała mama Oli, która często przychodziła posiedzieć z wnuczką. — Jak je teraz odzyskasz? Sto razy ci tłumaczyłam, żeby nie skakać po kałużach. Nie ma gdzie suszyć, nie ma zmiennego obuwia!

— Mamo, ale to przecież czerwcowy deszcz! Prawdziwa przyjemność przejść się po kałużach!

— W tym roku czerwiec wyjątkowo mokry.

Ola wychyliła się przez okno — na zewnątrz świeciło słońce, i rzeczywiście, buciki wylądowały na balkonie na dole. Był to nowy blok, mieszkali tam dopiero od niedawna, i ani Ola, ani mama nigdy nie widziały sąsiada z dołu. Mówiono, iż mieszka tam jakiś stary kawaler.

Mama z córką często narzekały na architekturę budynku: — Po co temu sąsiadowi balkon, skoro nigdy na nim nie bywa? Lepiej by zrobili balkon u nas na piętrze, bo my nie mamy gdzie suszyć!

— Idź już teraz, zadzwoń do niego. W czym Marysia jutro pójdzie do przedszkola?

Marysia — kręcona trzylatka — niezbyt przejęta tym, iż jutro nie ma w co iść do przedszkola, próbowała wyrzucić przez okno swojego pluszowego misia. Ale babcia w porę zatrzasnęła okno i pogroziła jej palcem.

Tymczasem Ola już zeszła do sąsiada.

— Nie ma go w domu. Jak zwykle.

Mama Oli odparła:

— Jadwiga z pierwszego klatki mówiła, iż pracuje jako kierowca autobusu. To spróbuj zgadnąć, kiedy znowu będzie w domu – jaki ma grafik?

— Pójdę później — burknęła Ola.

Wieczorem schodziła jeszcze kilka razy, ale sąsiada wciąż nie było. Marysi współczująca koleżanka Oli przywiozła stare adidasy, z których wyrosła jej córka — na kilka dni do przedszkola starczą.

Marysia była bardzo niezadowolona z nowych butów. Ale nic nie poradzisz — i następnego dnia, i jeszcze przez dwa dni Ola z mamą schodziły na dół, ale sąsiada nie udało się złapać.

— Może w ogóle tu nie mieszka?

— A ja widziałam u niego wczoraj w nocy, około drugiej, światło — oznajmiła Jadwiga, która wpadła po sól i na pogawędkę. — Goniłam swojego kota, łobuziaka, nie chciał wracać do domu.

— O drugiej w nocy? My już spaliśmy — zmieszała się Ola.

— A dlaczego go wypatrujecie? Napiszcie mu liścik, wsuńcie pod drzwi, tak i tak, na pańskim balkonie są nasze buciki, proszę je przynieść, bo nie możemy pana złapać w domu.

— Jak nam to do głowy nie przyszło? Świetny pomysł! Nie bez powodu wybrali panią starszą klatki!

Tak też zrobili. Napisali liścik, Marysia też pomogła, narysowała na dole misia: „To portret mojego misia!”. Mama z córką uroczyście zeszły na dół i wsunęły pod drzwi zwinięty papier.

Tego samego wieczora zadzwonili do drzwi.

— Sąsiad! — krzyknęły jednogłośnie Ola i Marysia (babcia już zdążyła wrócić do siebie, Jadwiga też poszła) i pobiegły otworzyć.

W drzwiach stał bardzo wysoki, wcale nie stary, niebieskooki mężczyzna. Miał na sobie mundur kierowcy autobusu, przywitał się i z uśmiechem podał buciki i zabawkę: — Znalazłem na balkonie, państwa? — zwrócił się do Marysi, która kiwnęła głową i zaczęła paplać: — A widziałeś portret misia? Chcesz zobaczyć mojego misia? Sąsiad zmieszał się od takiego natarcia, tylko skinął głową.

Gdy Ola dziękowała mu za przyniesienie butów, Marysia już ciągnęła go za rękę do swojego pokoju, a Ola słyszała tylko urywki jej szczebiotania: — A ja nie mam taty, a mama robi pyszne kakao!

— Pyszne kakao mówisz? Ja też lubię kakao — sąsiad starał się podtrzymać rozmowę. Ola ożywiła się:

— A może ugotuję kakao? Mam sprawdzony przepis. Lubi pan z cynamonem?

— Trochę mi głupio, ale od kakao nie potrafię odmówić. Babcia gotowała w dzieciństwie, od tamtej pory uwielbiam, właśnie z cynamonem.

Tak słowo za słowem, jedna filiżanka kakao za drugą, przesiedzieli w kuchni z sąsiadem do północy. choćby Marysia położyła się spać, mówiąc na pożegnanie z ufnością: — Wracaj do nas, spodobałeś nam się! — A oni wciąż rozmawiali, Ola i Krzysztof: o babciach, o kakao z ciasteczkami, o tym, co kto lubi, o czerwcowym deszczu, o tym, iż zostanie kierowcą autobusu międzymiastowego było dziecięcym marzeniem.

Potem zaczął padać letni deszcz, głośny i nagły, niosąc ze sobą chłód i zapach kwitnących pod oknem lip, a Krzysztof ocknął się: — No to ja pójdę!

Ola, zupełnie jak Marysia, powiedziała: — Niech pan wróci! — o mało nie dodając, iż bardzo im się spodobał.

Krzysztof wracał potem raz za razem. Aż został na zawsze.

— Ona mu zawsze do pracy gotuje kakao, a to ja ją nauczyłam! I oboje uwielbiają spacery w deszczu! — zwierzała się rok później babcia Marysi Jadwidze, spacerując z wózkiem, w którym wiózł się brat Marysi.

Jadwiga westchnęła z zadumą: — Też lubię kakao…

I tak oto czasem wystarczy jeden spadający bucik, by los otworzył przed nami nowe drzwi. Najlepsze historie zaczynają się od zwykłych chwil.

Idź do oryginalnego materiału