**Dzisiaj, 15 maja 2023 r.**
„Cześć. Jestem żoną Wojtka. Mogę wejść?”
Już od tygodnia cała Akademia Medyczna w Warszawie żyła zbliżającymi się zawodami w siatkówce. Drużyna medyków miała grać przeciwko Politechnice. Moja przyjaciółka, Kasia, od rana namawiała mnie, żebym poszła z nią.
— Nie lubię siatkówki, w ogóle sportu nie znoszę. Nic w nim nie rozumiem — broniłam się.
— Co tu rozumieć? Po prostu będziemy dopingować naszych, żeby wygrali. No proszę, zrób to dla mnie — błagała Kasia.
— To nie zwycięstwo naszych cię interesuje, tylko Szymon — westchnęłam i w końcu się zgodziłam.
W hali było tłoczno, wszystkie ławki zajęte. Gra wciągnęła choćby mnie. niedługo krzyczałam razem z innymi, wymachując chorągiewkami — czerwonymi jak krew dla medyków, niebieskimi dla kibiców politechniki. W końcu nasi wygrali. Cieszyłyśmy się, jakby to był nasz własny sukces.
— Idziemy do domu? — zapytałam, gdy wyszłyśmy z budynku.
Było już ciemno, ulice rozświetlały latarnie.
— Poczekajmy na Szymona, pogratulujemy mu. Zaraz się przebierze i wyjdzie — prosiła Kasia ochrypłym od krzyków głosem.
Czekać nie trzeba było długo. Szymon wyszedł razem z jakimś chłopakiem. Zauważył nas, podszedł i przedstawił swojego rywala z boiska — Wojtka. Okazało się, iż znali się od podstawówki. Szliśmy we czwórkę, omawiając mecz. Potem rozdzieliliśmy się: Szymon odprowadził Kasię, a Wojtek — mnie. Od tamtego dnia zaczęliśmy się spotykać.
Rok później, gdy skończyłam studia, wzięliśmy ślub. Wojtek ukończył naukę wcześniej i już pracował. Rodzice obojga dołożyli się do wkładu własnego, a my kupiliśmy na kredyt dwupokojowe mieszkanie, myśląc o przyszłych dzieciach.
Po trzech latach małżeństwa urodził nam się syn, a sześć lat później córka.
Między urlopami macierzyńskimi pracowałam w przychodni stomatologicznej, lecząc wszystkich krewnych, znajomych i ich znajomych. Wojtek był inżynierem w dużej firmie. W siatkówkę grał rzadko, głównie latem na plaży. Ale formę zachował — wciąż był wysportowany i przystojny. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłam, przypominałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Teraz trudno było uwierzyć, iż mogłam go nigdy nie poznać, gdyby nie namowy Kasi.
Oczywiście, nie było już między nami tej namiętności co w pierwszym roku małżeństwa, ale żyliśmy w zgodzie. Zapraszaliśmy gości na święta, jeździliśmy na grilla na działki przyjaciół, wyjeżdżaliśmy nad morze. Kilka razy byliśmy choćby w Turcji — raz sami, raz z synem, Bartkiem, gdy Zosia była jeszcze w planach. Wśród znajomych uchodziliśmy za idealną parę. Pewnie jedyną, która przetrwała do dziś.
Kasia zazdrościła mi w dobrym tego słowa znaczeniu. Uważała, iż zawdzięczamy jej nasze szczęście. Gdyby wtedy nie namówiła mnie na mecz, nigdy nie poznałabym Wojtka. A u niej z Szymonem nic z tego nie wyszło. Wyszła za mąż, rozwiodła się po dwóch latach i do dziś szuka swojej drugiej połówki.
Pewnego wieczoru odrabiałam z Bartkiem lekcje. Zosia siedziała obok, rysując, z językiem wystawionym z wysiłku.
— Mamo, chyba dzwoni telefon — powiedział Bartek, odrywając wzrok od zeszytu.
Nasłuchiwałam. Faktycznie, wibrowała moja komórka. W domu zwykle wyłączam dźwięk. Dzwonili do mnie często — jedni pytali, co wziąć na ból zęba, by dotrwać do rana, inni błagali, żebym przyjęła w przychodni ich „ważnego” znajomego. Choć dźwięk wyłączałam, zawsze odbierałam. Jestem lekarzem, nie mogę odmówić pomocy.
Tym razem dzwoniła Kasia. Odebrałam, mówiąc, iż jestem zajęta z dziećmi, i poprosiłam, żeby zadzwoniła później.
— Później będzie za późno — odparła. — Wojtka nie ma w domu, prawda?
— Jeszcze nie wrócił z pracy. Mówił, iż się spóźni. O co chodzi?
— On nie jest w pracy. Właśnie widziałam go w restauracji z ładną dziewczyną. Jestem tam z kolegą. Wyszłam, żeby do ciebie zadzwonić. Wsiadł z nią do samochodu i pewnie pojechali do niej. Wybacz, ale to nie przelotna znajomość. Między nimi jest coś poważnego. Mam wprawne oko. Słyszysz?
— Słyszę — odparłam.
Wiedziałam, iż Wojtek podoba się kobietom. Ale nigdy nie dał powodu, by wątpić w jego wierność. Kasia mogła coś sobie uroić — może piła, a może po prostu się pomyliła? Albo ja przeoczyłam oznaki zbliżającej się katastrofy?
— Piłam symboliczną lampkę — dodała Kasia, jakby czytała w moich myślach. I głos miała trzeźwy. — Nie myśl, iż dzwonię z zazdrości. Bardzo was z Wojtkiem kocham. Nigdy nie próbowałam go odbić. Zawsze był w tobie zakochany. Ale nie mogłam milczeć. Ostrzeżona — to znaczy uzbrojona.
Kolega, z którym jestem w restauracji, pracuje w policji. Chcesz, żeby sprawdził, kim ona jest? Pewnie mi nie odmówi. Sam bym jej tę blond grzywę wyrwała bez znieczulenia. Ale ty zdecyduj, czy ci to potrzebne. Tylko pamiętaj — takich facetów jak Wojtek na ulicy nie znajdziesz. Macie dwoje dzieci. Więc? Sprawdzamy?
Gdyby zadzwonił ktoś inny, może bym nie uwierzyła. Ale Kasi ufałam. Po co miałaby kłamać?
— Dlaczego milczysz? — spytała.
— Sprawdź — powiedziałam i odrzuciłam telefon, jakby to on był winny.
— Mamo! — zawołał Bartek.
— Już idę.
Poszłam do kuchni, stanęłam przy oknie. Trzęsłam się z nerwów. Wojtek… z inną… Przypomniał mi się stary film: „To nie może być prawda!”. Ale Kasia zna go tyle lat — nie mogła się pomylić.
Zaciśnięte dłonie miałam lodowate. Serce bolało, twarz płonęła, a w środku rozlewał się wstrętny chłód. „Może jednak się pomyliła? Może mieli służbowe spotkanie? Ale Kasia mówiła o związku. Wojtek to normalny facet, mógł się zauroczyć. Z mężczyznami tak bywa. Zawsze mu się podobały. Wiem to najlepiej. I co teraz? Urządzić awTego wieczoru, gdy Wojtek objął mnie we śnie, zrozumiałam, iż czasem miłość wymaga nie tylko walki, ale i cichej cierpliwości, bo największe burze mijają, a dom, który razem zbudowaliśmy, wciąż stoi mocno.