Witaj, mamo
Taksówka sunęła po mokrych od jesiennego deszczu ulicach. Starszy kierowca prowadził spokojnie, zerkał w lusterko na pasażerów – młodą kobietę z niemowlęciem na rękach. Zaniepokoił go adres, który podali – dom dziecka.
Wyglądali na szczęśliwą parę: on – wysoki wojskowy w mundurze porucznika sił powietrznych, ona – piękna blondynka z błękitnymi oczami.
— Wojtek, kwiaty! — przypomniała.
— Pamiętam, Kasiu — odparł i zwrócił się do kierowcy: — Proszę zatrzymać się przy kwiaciarni.
Wysiadł, nie zważając na wiatr. Kierowca śledził go wzrokiem, po czym spytał:
— Mąż?
— Mąż — uśmiechnęła się, poprawiając czapeczkę dziecku.
— Piękne macie dziecko, wy też wyglądacie na porządnych ludzi. Po co wam dom dziecka? — zapytał z nutą wyrzutu.
Kobieta nie zrozumiała, ale gdy pojęła jego myśl, oczy jej się rozszerzyły.
— To straszne! Co pan sobie pomyślał?
— Tak tylko… W dzisiejszych czasach różnie bywa — spojrzał na nią łagodniej. — Więc po co tam jedziecie?
— Wychowałam się tam. Siedem lat, potem adoptował mnie tata. A mój Wojtek spędził tam cztery lata.
— U pani Bożenki? — twarz kierowcy rozjaśniła się. — Ach, więc o to chodzi! Od razu do niej? Brawo!
— Zna ją pan? — spy— A któż jej nie zna! — roześmiał się kierowca, gdy drzwi taksówki otworzyły się i wnętrze wypełnił zapach ogromnego bukietu róż trzymanego przez wojskowego.