Jak można pozwolić byłej teściowej widywać dziecko? Nie masz ani dumy, ani sumienia — tak powiedziała mi moja własna matka.
Minionego tygodnia moja córeczka skończyła dwa lata. Przygotowałam małe przyjęcie, jak umiałam, bez większych środków, bez pomocy. Ojciec dziecka choćby nie pamiętał. Ani telefonu, ani wiadomości. Za to jego matka, moja była teściowa, przypomniała sobie. Zadzwoniła, pogratulowała, powiedziała, iż chce zobaczyć wnuczkę. I ja, nie widząc w tym nic złego, zgodziłam się. W końcu to babcia. Czy dziecko może ucierpieć, gdy jest kochane?
Danuta — tak ma na imię moja była teściowa — przyszła nie z pustymi rękami. Przyniosła zabawkę, trochę słodyczy i kopertę z pieniędzami. Poszłyśmy do parku, pospacerowałyśmy, potem wstąpiłyśmy do mnie. choćby się uśmiechałam. Ale wszystko skończyło się, gdy do domu wróciła moja matka…
— Zupełnie ci wstyd z głowy wywiało?! — zasyczała już od progu. — Pozwalasz tej… tej… przychodzić i całować twoje dziecko! Powinnaś ją wyrzucić za drzwi! I jeszcze prezenty przyjmujesz — czy ty w ogóle masz honor?!
Krążyła po mieszkaniu, wymachując rękami, jęcząc. Twierdziła, iż zabawka to tandzta z Chin, słodycze to trucizna, a pieniądze — jałmużna. Całą noc jej słowa dźwięczały mi w głowie, choćby gdy już ucichła. Mówiła, iż Danuta to „dobra babcia”, a ona, moja matka — „zła”. Że zawsze wszystkich zdradzam. Że dla mnie została kiedyś bez grosza, a teraz ja odrzucam ją dla obcej staruszki z BMW.
Rozwiodłam się z mężem niespełna rok temu. Odszedł sam. Po prostu spakował rzeczy, wyszedł i nie wrócił. Mieszkanie, w którym żyliśmy, przepisał na matkę. Nic tam nie było moje. Prawnie — byłam nikim. I nie miałam dokąd pójść.
Sprawą rozwodową zajmował się adwokat mojej teściowej — do dziś nie wiem po co, skoro nie było co dzielić. Mąż od razu zrzekł się ojcostwa. A na papierach nie miał ani majątku, ani dochodów. Nie domagałam się niczego — ani alimentów, ani mebli. Tylko jednego — żeby móc zostać w mieszkaniu do końca urloku macierzyńskiego. Ale i tego mi nie dano.
Danuta nie była w szoku. Nie byłam ani pierwszą, ani, jak rozumiem, ostatnią kobietą w życiu jej syna. Dla niej byłam jedną z wielu. choćby pomogła mi się wyprowadzić — wynajęła tragarzy, zapłaciła za przejazd. Zabrałam tylko swoje rzeczy. I tyle.
Teraz mieszkam z mamą. Wpychamy się we trzy do jej kawalerki. Alimenty — śmieszne. Mąż zniknął, jakby go nigdy nie było. Tylko Danuta czasem przypomina, iż ma wnuczkę. Dzwoni, pyta, przywozi coś.
Nie sprzeciwiałam się. Nie widziałam powodu, by zabraniać babci widywać wnuczkę. Spotkałyśmy się w parku. Na niej było drogie futro, przyjechała nowym samochodem, dała pluszowego misia i czekoladki. Tyle. A w domu zaczęło się.
Moja matka urządziła awanturę. Krzyczała, iż jestem zdrajczynią. Że nie mam prawa pozwalać „tej kobiecie” zbliżać się do dziecka. Że skoro ojciec zrezygnował — babcia też nie powinna mieć praw. Że to hańba dla rodziny. Doszło do tego, iż wyrzuciła mnie z domu — w środku wieczoru, z dzieckiem na rękach, bez wiedzy, gdzie iść.
Stałam w klatce schodoi dumałam, czy miłość naprawdę musi być taka skomplikowana, gdy w grę wchodzą stare urazy i nieprzebaczone winy.