„Czy nazywasz teściową „mamą”? A czy na pewno wiesz, kto jest prawdziwą matką?”

newsempire24.com 1 dzień temu

Czy zwracacie się do teściowej „mamo”? A czy na pewno wiecie, kto naprawdę zasługuje na to miano?

Za każdym razem, gdy słyszę, jak ktoś mówi do teściowej: „Mamo”, mam ciarki. Nie dlatego, iż jestem złośliwa czy zazdrosna. Po prostu to słowo jest dla mnie święte. Nie rozdaje się go byle komu. Matka to nie kobieta, która została twoją krewną przez przypadek lub urzędowy stempel. Matka to ta, która cię wychowała, nie spała w nocy, płakała z bezsilności, a mimo to wstawała rano i dalej walczyła o ciebie.

Mam bliską przyjaciółkę – Kingę. Znamy się od dzieciństwa, była świadkiem na moim ślubie, a ja – na wszystkich jej… trzech. Przeszłyśmy razem wiele, i pomimo życia, dzieci, przeprowadzek – trzymamy się razem. Często żartujemy:
– No co, Kinga, poczekamy, aż dzieci skończą studia, a na emeryturze pójdziemy do klubu?

Ostatnio wpadłam do niej z polecenia – przywiozłam leki z apteki, bo nie mogła wyjść: auto w warsztacie. Podaję reklamówkę, a ona kiwa głową:
– To nie dla mnie. To mamie niedobrze.

Uśmiechnęłam się, zajrzałam do kuchni i prawie odruchowo wykrzyknęłam:
– Dzień dobry, ciociu Halino! Jak się czujecie?

I dopiero gdy kobieta się odwróciła, zrozumiałam: to nie jej mama. To matka jej trzeciego męża. Teściowa. A Kinga z czułością nazywa ją „mamą”. Tak samo jak wszystkie poprzednie.

Przypomniałam sobie, jak było z pierwszą i drugą. Od pierwszego dnia małżeństwa z Piotrem – jej pierwszym mężem – jego matkę nazywała „mamą”.
– Oszalałaś? – syknęłam jej wtedy do ucha. – Nie znasz jej! To nie twoja matka!

A ona tylko się uśmiechała:
– To strategia. Będzie jej miło. Zaakceptuje mnie. No i Piotrek zadowolony. Proste.

Tyle iż ta „mama” potem pluła jej za plecami. Gdy Piotr wracał pijany, spał Bóg wie gdzie, a Kinga dzwoniła – ta tylko wzdychała:
– No i czego chcesz, córeczko? Mężczyzna się zmęczył…

Minęły dwa lata – rozwód. Dziecko się urodziło, ale żadna z „mam” nie zainteresowała się ani wnukiem, ani Kingą.

Z drugą było inaczej. Tamta teściowa od razu stanęła okoniem:
– Ten chłopak ci niepotrzebny. Wywieź go, gdzie chcesz, choćby do domu dziecka. Pieniędzy na niego nie ma.

I znowu Kinga nazywała ją „mamą”. Aż zrozumiała, iż za tym słowem kryje się tylko bezduszne okrucieństwo. Rozwiedli się, na szczęście nie mieli dzieci.

Teraz ma trzecie małżeństwo, i historia się powtarza. Te same czułe słowa. Ta sama naiwna nadzieja, iż jeżeli powie „mamo”, kobieta się rozczuli i stanie się rodziną.

Ale nie. To nie działa.

Wiem, co mówię. Ja też mam teściową. I my… nie tylko się dogadujemy. Naprawdę się szanujemy. Możemy pogadać szczerze, pośmiać się, razem zbierać jabłka albo omawiać serial. Ale zwracamy się do siebie po imieniu. I to wcale nie przeszkadza nam być sobie bliższymi niż niektórzy krewni.

Bo „mama” – to nie słowo dla interesu. To jak medal. Trzeba go zasłużyć. Nie da się go kupić, ani wyprosić kompotem czy uśmiechem. Prawdziwa matka to nie ta, która przyszła do twojego życia z mężem. To ta, która przyszła – na zawsze.

I tak, zdarza się, iż teściowa staje się bliższa niż rodzona matka. Ale to rzadkość. Wyjątek. A nie reguła.

Dlatego, gdy słyszę:
– Mamo, może herbatki?
– Mamusiu, jak się czujesz?

Zadaję sobie zawsze to samo pytanie: to miłość? Czy tylko przyzwyczajenie do udawania?

Idź do oryginalnego materiału