„Czy ty naprawdę nazywasz teściową 'mamą’? Czy na pewno wiesz, kto jest twoją prawdziwą matką?”
Za każdym razem, gdy słyszę, jak ktoś mówi do teściowej „mamo”, ciarki przechodzą mi po plecach. Nie dlatego, iż jestem złośliwa lub zazdrosna. Po prostu to słowo jest dla mnie święte. Nie rozdaje się go na prawo i lewo. Mama to nie kobieta, która przypadkiem została twoją krewną przez pieczątkę w urzędzie. Mama to ta, która ciebie wychowała, nie spała nocami, płakała z bezsilności, a mimo to wstawała rano i dalej walczyła o ciebie.
Mam bliską przyjaciółkę — Krystynę. Znamy się od dzieciństwa, była moją świadkową na ślubie, a ja na jej wszystkich… trzech. Przeszłyśmy razem wiele, i mimo życia, dzieci, przeprowadzek — trzymamy się razem. Często żartuję:
— No co, Krysiu, poczekamy, aż dzieci skończą studia, a na emeryturze pójdziemy do klubu?
Ostatnio wpadłam do niej z prośbą — przywiozłam leki z apteki, bo nie mogła wyjść: auto było w warsztacie. Podaję torbę, a ona tylko kiwa głową:
— To nie dla mnie. To mamie źle.
Uśmiechnęłam się, zajrzałam do kuchni i niemal odruchowo krzyknęłam:
— Dzień dobry, ciociu Bożeno! Jak się pani czuje?
I dopiero gdy kobieta się odwróciła, zrozumiałam: to nie jej mama. To matka jej trzeciego męża. Teściowa. A Krysia czule nazywa ją „mamusią”. Tak jak wszystkie poprzednie.
Przypomniałam sobie, jak było z pierwszą i drugą. Od pierwszego dnia małżeństwa z Jackiem — swoim pierwszym mężem — nazywała jego matkę „mamą”.
— Oszalałaś? — syknęłam jej wtedy do ucha. — Nie znasz jej! To nie twoja matka!
A ona tylko się uśmiechała:
— To strategia. Będzie jej miło. Zaakceptuje mnie. No i Jacek zadowolony. Proste.
Tyle iż ta „mama” później opluwała ją za plecami. Gdy Jacek wracał pijany, nocował Bóg wie gdzie, a Krysia dzwoniła — tamta tylko wzdychała:
— No i czego chcesz, córeczko? Mężczyzna zmęczony…
Minęły dwa lata — rozwód. Dziecko się urodziło, ale żadna z „mam” nie interesowała się ani wnukiem, nią samą.
Z drugą było inaczej. Tamta teściowa od razu stanęła okoniem:
— Ten chłopak nie jest ci potrzebny. Wyrzuć go, gdzie chcesz, chociażby do domu dziecka. Pieniędzy na niego nie mamy.
I znów Krysia mówiła do niej „mamo”. Aż w końcu zrozumiała, iż za tym słowem kryje się tylko bezduszne okrucieństwo. Rozwiedli się, na szczęście nie mieli dzieci.
Teraz ma trzecie małżeństwo, i historia się powtarza. Te same czułe słowa. Ta sama naiwna nadzieja, iż jeżeli powie „mamusiu”, kobieta się rozpuści i stanie się bliska.
Ale nie. To nie działa.
Wiem, o czym mówię. Ja też mam teściową. I my… nie tylko się dogadujemy. Naprawdę się szanujemy. Potrafimy rozmawiać szczerze, pośmiać się, razem zbierać jabłka albo dyskutować o serialu. Ale zwracamy się do siebie po imieniu. I to nam nie przeszkadza być bliższymi niż niektórzy krewni.
Bo „mama” to nie słowo dla korzyści. To jak order. Trzeba go zasłużyć. Nie kupisz go kompotem ani uśmiechem. Prawdziwa matka to nie ta, która weszła do twojego życia z mężem. To ta, która została — na zawsze.
I tak, zdarza się, iż teściowa staje się bliższa niż rodzona matka. To się dzieje. Ale to rzadkość. Wyjątek. A nie reguła.
Dlatego gdy słyszę:
— Mamo, może herbaty?
— Mamusiu, jak się czujesz?
Zadaję sobie zawsze to samo pytanie: to miłość? Czy tylko nawyk udawania?