Jak można pozwolić byłej teściowej widywać dziecko? Nie masz ani dumy, ani sumienia – własna matka rzuciła mi to w twarz.
W zeszłym tygodniu moja córeczka skończyła dwa lata. Przygotowałam małe przyjęcie, jak mogłam najlepiej, bez wielkich środków, bez pomocy. Ojciec dziecka choćby nie pamiętał. Ani telefonu, ani wiadomości. Za to jego matka, moja była teściowa, nie zapomniała. Zadzwoniła, pogratulowała, powiedziała, iż chce zobaczyć wnuczkę. I ja, nie widząc w tym nic złego, zgodziłam się. W końcu chodziło o babcię. Czy dziecku może zaszkodzić to, iż jest kochane?
Krystyna – tak miała na imię była teściowa – przyszła nie z pustymi rękami. Przyniosła pluszaka, trochę słodyczy i kopertę z pieniędzmi. Poszłyśmy do parku, pochodziłyśmy, potem wstąpiłyśmy do mnie. choćby się uśmiechałam. Ale wszystko się skończyło, gdy wróciła moja mama…
— Zupełnie ci wstyd z głowy wyparował?! — warknęła już od progu. — Pozwalasz tej… tej… przychodzić i całować twoje dziecko?! Powinnaś ją wyrzucić za drzwi! A jeszcze przyjmujesz od niej podarunki – masz w ogóle honor?!
Chodziła po mieszkaniu, wymachiwała rękami, lamentowała. Twierdziła, iż zabawka to tandetny szmelc, słodycze – trucizna, a pieniądze – jałmużna. Całą noc jej słowa dźwięczały mi w głowie, choćby gdy już ucichła. Mówiła, iż Krystyna to „dobra babcia”, a ona, moja matka, jest „zła”. Że zawsze wszystkich zdradzam. Że dla mnie została kiedyś bez grosza, a teraz ja odchodzę od niej dla obcej baby z BMW.
Rozwiodłam się z mężem niecały rok temu. Odszedł sam. Spakował rzeczy, wyszedł i nie wrócił. Mieszkanie, w którym żyliśmy, przepisał na matkę. Nic tam nie było mojego. Prawnie – byłam nikim. Nie miałam dokąd pójść.
Rozwodem zajmował się adwokat mojej teściowej – do dziś nie wiem po co, skoro nie było co dzielić. Mąż od razu zrzekł się dziecka. Na papierze nie miał ani majątku, ani dochodów. Nie żądałam niczego – ani alimentów, ani mebli. Tylko jednego: żeby móc zostać w mieszkaniu do końca urlopu macierzyńskiego. Ale i tego mi odmówiono.
Krystyna nie była w szoku. Nie pierwsza i, jak rozumiem, nie ostatnia kobieta w życiu jej syna. Dla niej byłam tylko jedną z wielu. Pomogła mi choćby się wyprowadzić – wynajęła firę, opłaciła przeprowadzkę. Zabrałam tylko swoje rzeczy.
Teraz mieszkam z mamą. Wcisnęłyśmy się we trzy do jej kawalerki. Alimenty – śmiesznie niskie. Mąż zniknął, jakby nigdy nie istniał. Tylko Krystyna czasem przypomina, iż ma wnuczkę. Dzwoni, pyta, przywozi coś.
Nie opierałam się. Nie uważałam, iż powinnam zabraniać babci widywać wnuczkę. Spotkałyśmy się w parku. Miała na sobie drogi płaszcz, przyjechała nowym autem, dała pluszaka i cukierki. Tylko tyle. A w domu zaczęło się piekło.
Mama wpadła w szał. Krzyczała, iż jestem zdrajczynią. Że nie mam prawa dopuszczać „tej kobiety” do dziecka. Skoro ojciec się zrzekł – babcia też nie powinna mieć praw. Że to hańba dla rodziny. Doszło do tego, iż wyrzuciła mnie z mieszkania – w środku wieczoru, z dzieckiem na rękach, bez planu, gdzie się podziać.
Stałam w klatce schodowej i myślałam: za co adekwatnie jestem winna? Za to, iż pozwoliłam babci przytulić wnuczkę? Że dziecko pobawiło się misiem? A może za to, iż jestem zmęczona samotnością?
Czasem czuję, jakbym utknęła między dwoma ścianami. Z jednej strony – mężczyzna, który uciekł od odpowiedzialności, z drugiej – matka, która udaje, iż broni, a tak naprawdę dusi. A ja chcę tylko odrobiny spokoju. I żeby moją córkę ktoś kochał. choćby jeżeli to ci, którzy kiedyś zranili mnie.
Ale chyba w tym domu miłość to coś, za co się karze.