Pracownicy sfery budżetowej z niepokojem patrzą w przyszłość. W obliczu wzrastających cen, niepewności gospodarczej i pogłębiającego się kryzysu kosztów życia, szokujące plany dla budżetówki rozważane przez rząd obejmują podwyżki, które… trudno nazwać podwyżkami. Według nieoficjalnych informacji, stawka waloryzacyjna wynagrodzeń nie przekroczy prognozowanej inflacji. Co to oznacza? W praktyce – brak realnego wzrostu pensji. Dla wielu osób zatrudnionych w administracji, edukacji czy służbie zdrowia to prawdziwy policzek.
Czarne bestie wyszły z ładowni… Co dzieje się w Świnoujściu?
Pracownicy sfery budżetowej z niepokojem patrzą w przyszłość. W obliczu wzrastających cen, niepewności gospodarczej i pogłębiającego się kryzysu kosztów życia, rząd zaproponował podwyżki, które… trudno nazwać podwyżkami. Według nieoficjalnych informacji, stawka waloryzacyjna wynagrodzeń nie przekroczy prognozowanej inflacji. Co to oznacza? W praktyce – brak realnego wzrostu pensji. Dla wielu osób zatrudnionych w administracji, edukacji czy służbie zdrowia to prawdziwy policzek.
Grosze zamiast godności
Zaproponowana przez rząd stawka wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej na 2025 rok to zaledwie 5% – dokładnie tyle, ile prognozowana inflacja. A przecież inflacja CPI (konsumencka) nie odzwierciedla prawdziwego wzrostu kosztów życia, które dla osób o niskich i średnich dochodach są znacznie bardziej dotkliwe.
Niemcy łamią prawo i mają to gdzieś?! Sąd zakazał, a oni i tak odsyłają migrantów do Polski! Polska powie STOP?
W praktyce oznacza to jedno: realna wartość wypłaty się nie zmieni. Pracownicy przez cały czas będą mogli kupić za swoje pieniądze tyle samo – o ile nie mniej – co teraz. W czasie, gdy wiele branż w sektorze prywatnym walczy o utrzymanie pracowników i proponuje im coraz wyższe pensje, państwo zdaje się mówić do nauczycieli, urzędników czy pracowników socjalnych: „Zaciskajcie pasa”.
Związki biją na alarm
Związkowcy nie kryją frustracji. Organizacje takie jak OPZZ, NSZZ „Solidarność” czy Związkowa Alternatywa domagają się wzrostu wynagrodzeń co najmniej o 15%. Ich zdaniem to absolutne minimum, aby w ogóle mówić o jakimkolwiek realnym wzroście płac.
– Budżetówka przez lata była zaniedbywana. Dziś te same osoby, które trzymają państwo na swoich barkach, muszą wybierać między rachunkami a jedzeniem – mówi jeden z przedstawicieli OPZZ. – o ile nie nastąpi korekta tych propozycji, jesienią czekają nas protesty i paraliż państwowych instytucji.
Kogo dotkną „podwyżki widmo”?
1. Pracownicy samorządowi – czyli urzędnicy, obsługa szkół, domów kultury czy jednostek pomocy społecznej. Ich wynagrodzenia zostaną częściowo zrównane z minimalnym wynagrodzeniem krajowym (4666 zł brutto od stycznia 2025), ale tylko w najniższych grupach zaszeregowania. Dla pozostałych realna siła nabywcza pozostanie bez zmian.
2. Nauczyciele – zgodnie z zapowiedziami mają dostać od 239 do 296 zł brutto więcej. Brzmi nieźle? W praktyce oznacza to kilka złotych więcej dziennie, które znikają w obliczu podwyżek cen żywności, energii, paliwa czy najmu.
3. Pracownicy służby zdrowia – nowa siatka płac będzie obowiązywać od lipca 2025 roku i ma być liczona od przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej z roku 2024. Problem w tym, iż przeciętna pensja nijak ma się do realiów pracy salowych, diagnostów czy pielęgniarek z wieloletnim stażem.
Praca dla idei czy… za karę? a wynagrodzenie
Od lat mówi się, iż praca w budżetówce to „służba społeczeństwu”. Jednak coraz częściej brzmi to jak smutny żart. Młodzi nie chcą iść do pracy w administracji – nie tylko ze względu na niskie pensje, ale również brak perspektyw rozwoju, ogromną biurokrację i przytłaczające obowiązki. Starsi pracownicy są wypaleni, sfrustrowani i mają wrażenie, iż ich praca jest lekceważona przez kolejne rządy.
Czy to oznacza, iż niedługo zabraknie urzędników, nauczycieli i pracowników służb publicznych? o ile trend się nie zmieni – to bardzo możliwe.
Rząd w defensywie
Minister Finansów Andrzej Domański pytany o możliwość zwiększenia stawki waloryzacji unikał jednoznacznej odpowiedzi. – Zależy nam na stabilności budżetu państwa i kontroli nad wydatkami – mówił w jednym z wywiadów. Czy oznacza to, iż potrzeby setek tysięcy pracowników państwowych zostały podporządkowane wskaźnikom makroekonomicznym?
Opozycja grzmi: „To cyniczne i krótkowzroczne”. Ale sam rząd wydaje się zdeterminowany, by trzymać się kursu oszczędnościowego.
Cisza przed burzą?
Wszystko wskazuje na to, iż najbliższe miesiące przyniosą zaostrzenie nastrojów społecznych. Pracownicy budżetówki są zniechęceni i coraz bardziej otwarcie mówią o potrzebie zorganizowanych protestów.
Coraz częściej pojawiają się też głosy o masowych odejściach z pracy w urzędach, szkołach czy szpitalach. To z kolei grozi paraliżem instytucji publicznych – a jego skutki odczuje każdy obywatel.
Kto zyska na tej sytuacji?
Niektórzy eksperci wskazują, iż osłabienie budżetówki to wstęp do jej dalszej prywatyzacji i outsourcingu usług publicznych. – To klasyczny scenariusz: najpierw niszczy się wizerunek instytucji publicznych, potem obcina im fundusze, a na końcu przekazuje część zadań prywatnym podmiotom – komentuje anonimowo jeden z byłych urzędników.
Budżetówka w cieniu kryzysu
Choć jeszcze niedawno pracownicy sfery publicznej nazywani byli „bohaterami pandemii”, dziś traktowani są jak balast. Groszowe podwyżki na poziomie inflacji to nie awans, ale stagnacja. A może choćby regres.
W kraju, który chce być nowoczesny, cyfrowy i konkurencyjny, nie da się tego osiągnąć bez silnej, kompetentnej administracji i usług publicznych. A te wymagają inwestycji. Również – a może przede wszystkim – w ludzi.
Podsumowanie: czas powiedzieć „dość”
To nie tylko sprawa wynagrodzeń. To pytanie o wizję państwa i jego przyszłość. Czy chcemy żyć w kraju, w którym praca w urzędzie, szkole czy szpitalu to droga do frustracji i biedy? Czy też w miejscu, gdzie publiczne dobro traktowane jest z szacunkiem?
Rząd może jeszcze zmienić kurs. Ale czas ucieka. A cierpliwość pracowników budżetówki -się kończy