Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wraca z prośbą o przebaczenie? Nie chcę żyć tak jak teraz, ale nie jestem gotowa na powrót do niego.

polregion.pl 17 godzin temu

Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wrócił ze spuszczoną głową? Nie chcę żyć tak, jak teraz, ale wracać do niego też nie potrafię.

Z Jerzym przeżyliśmy w małżeństwie czternaście lat. Zdawałoby się, iż wiele razem przeszliśmy, wiele zbudowaliśmy. Czytałam nawet, iż większość rozwodów zdarza się w pierwszych trzech latach, a potem – coraz rzadziej. My, jak widać, byliśmy wyjątkiem. Wydawałoby się – zwykła historia: mąż odszedł do młodszej. Ale dla mnie był to zawrót świata. Życie pękło jak lód pod nogami, a ja spadałam w przepaść.

Jerzy oświadczył mi się, gdy byliśmy niemal dziećmi. Ja – zwykła dziewczyna z przeciętnej rodziny, on – jedyny syn wpływowych i zamożnych rodziców. Pomogli nam – podarowali przestronne mieszkanie w samym centrum Warszawy. gwałtownie wzięliśmy ślub. Najpierw nie mogliśmy doczekać się dziecka, już traciłam nadzieję, ale w końcu urodził się syn, a dwa lata później – córka. Żyłam jak we śnie: ciepły dom, rodzina, dzieci. Wszystko wydawało się prawdziwe.

A potem pojawiła się ona. Nowa w pracy – urocza, pomocna, z oczami ofiary i krokiem zwyciężczyni. I nagle – on wyrzuca mnie z dziećmi. Tak po prostu. Mówi, iż będzie lepiej. Zostawił mieszkanie dla siebie, płacił alimenty – formalnie. Ale jak miałam żyć bez wykształcenia, bez doświadczenia, z dwójką dzieci?

Rodzice przygarnęli nas do starego mieszkania po babci. Było ciasno, ciężko, strasznie. Uczyłam się oddychać na nowo. Uczyłam się oszczędzać, prać manualnie, biegać z wózkiem po sklepach i pracować do upadłego. Powoli się podniosłam. Stałam się silniejsza. Pogodziłam się.

Minął rok. Nagle – telefon. Jerzy. „Przepraszam” – mówi. Pomylił się. Nie wiedział, co traci. Mówił, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Prosił o spotkanie. Długo się wahałam, ale w końcu się zgodziłam. Gdzieś na peryferiach, w taniej kawiarence – nie tam, gdzie kiedyś piliśmy wino, patrząc sobie w oczy.

I wiecie co? Przede mną siedział już nie on. Nie ten zadbany, pewny siebie, dumny Jerzy. Ten miał przygarbione ramiona, opuchnięte oczy, tygodniowy zarost. Był pusty. Wszystko, co czyniło go mężczyzną mojego życia, zniknęło. Jego opowieść też nie była nowa: ona żądała pieniędzy, prezentów, wyjazdów. Rozpuściła jego biznes, sprzedała informacje konkurencji. I odeszła. A on został sam.

Płakał. Klęczał. Mówił, iż my jesteśmy jego rodziną, iż kocha dzieci, kocha mnie. Bałam się, iż ulegnę. Ale nie. Patrzyłam na niego i nie czułam nic. Ani litości. Ani bólu. Ani miłości. Tylko obojętność.

Powiedziałam mu: „Przestań robić z siebie pośmiewisko”. Nie ze złości – tylko ze zmęczenia. Nie chciałam już słyszeć jego głosu, widzieć tego żałosnego spojrzenia. Było mi obojętne, czy będzie krzyczał. Są przecież ludzie, którzy wrzeszczą na ulicach – i nikt nie zwraca na nich uwagi. Po raz pierwszy w życiu poczułam wolność od niego.

Ale w domu zrobiło się pusto. Nie z powodu samotności – przez pytania bez odpowiedzi. Podzieliłam się myślami z mamą i przyjaciółkami. Przyjaciółki były kategoryczne: zdradził – zdradzi ponownie. Uważały, iż nie powinnam była się z nim choćby spotykać. Mama natomiast cieszyła się. Mówiła, iż dzieci potrzebują ojca. Żebym ja, jako kobieta, nie rzucała wszystkiego. Że rodzina jest ważna, choćby jeżeli serce milczy.

Słuchałam wszystkich, ale odpowiedzi nie znalazłam. Minął miesiąc. przez cały czas mieszkam u babci. Sam gotuję, sam decyduję, jak żyć. Jerzy zaczął przysyłać więcej pieniędzy, rzucił picie. Wciąż prosi, żebym wróciła. Próbuje pokazać, iż się zmienił. A ja patrzę na swoje życie i rozumiem – nie chcę, żeby tak wyglądało. Ale wracać do niego też nie mogę.

Nie jestem dzieckiem. Nie mam dwudziestu lat. A jednak utknęłam. Boję się zrobić krok. W przód – w nieznane. W tył – w zdradę. Nie wiem, gdzie iść. I każdego wieczoru, gdy dzieci śpią, patrzę w okno i proszę samą siebie: żebym tylko zrozumiała, czego naprawdę chcę. Żebym znów nauczyła się czuć…

Idź do oryginalnego materiału