"Tegoroczna jesień i zima są naprawdę ciężkie. Absolutnie nie czuję, iż święta już tuż-tuż, jedynie lista jeszcze niewykonanych zadań mi o tym przypomina. Choroby dzieci rozbiły mnie totalnie. Powoli staram się przygotować dania na święta, dokupić brakujące prezenty i posprzątać. Jakbym miała mało roboty, szkoła dorzuciła mi jeszcze jedno 'urocze' zadanie.
Jeszcze więcej pracy
Moja lista zadań, które powinnam (i chcę) wykonać do końca tygodnia jest naprawdę długa. Wczoraj córka poinformowała mnie jednak, iż na piątek mam dodatkowo przygotować jeszcze sałatkę do szkoły. Niby nic takiego, bo to 'tylko' sałatka. Tyle iż to kolejne zadanie dla mnie! By było sprawiedliwie, każde dziecko ma coś przynieść. Mają to być dania przygotowane własnoręcznie, a nie kupione. Najlepiej, by rodzice zaangażowali do pracy dziecko. No jakaś kpina!
Pani wyjaśniła, iż wszystko po to, by dzieci odczuły, jak to jest przygotowywać coś dla innych, szykować, dzielić się i razem ucztować. Serio? Ja uważam, iż od tego są święta w domu. Tu dzieciaki mogą pomóc w obowiązkach, by zrozumieć, czym jest Wigilia i Boże Narodzenie, a nie w szkole. Nam się i tak trafiła 'łatwiejsza' potrawa, ale ktoś ma przynieść uszka, a ktoś inny barszczyk. Tylko po co?
Wigilia jest w domu
Podobnie było w ubiegłym roku, ale w tym wkurza mnie to wyjątkowo. Tak sobie myślę, iż to kolejna rzecz, która ma być taka super! Fajna szkolna tradycja, którą beztrosko obarcza się ją matki. Najpierw w przedszkolu było szykowanie do jasełek i szycie strojów, teraz mamy szkolną wigilię.
Dzieci zasiądą do stołu pełnego jedzenia i połowy choćby nie tkną, bo niby czemu? Kilkulatki nie lubią takich dań. Tak więc uczniowie zabiorą jedzenie z powrotem do domu. Po co więc ta durna 'zabawa'? W klasie wystarczyłyby paluszki i chipsy, wcale nie musi być to domowy piernik czy sernik.
Czy to naprawdę jest tak trudne do pojęcia, iż na kilka dni przed prawdziwą Wigilią my mamy co robić? Ten zwyczaj powinien odejść do lamusa".