Damy radę
Kiedy łzy wysychają, kiedy brakuje sił, by znieść ból straty, trzeba zmusić się do życia. Żyć za wszelką cenę, by dawać dobro i szczęście ludziom wokół. Najważniejsze, by wiedzieć, iż ktoś cię potrzebuje.
Krzysztof z żoną Aldoną płakali nad swoim synem w szpitalnej sali, gdzie trzynastoletniego Witka przywieziono po tym, jak potrącił go samochód. To był ich jedyny syn mądry, dobry chłopak, rodzice uwielbiali go.
Doktorze, niech pan powie, czy nasz Wituś przeżyje? pytała Aldona, patrząc lekarzowi w oczy z nadzieją, którą ten wciąż ukrywał, nie składając obietnic.
Robimy, co w naszej mocy brzmiała odpowiedź.
Krzysztof i Aldona nie byli bogaci, ale gotowi byli znaleźć każde pieniądze, byleby syn żył. ale ani pieniądze, ani miłość rodziców nie mogły uratować Witka umierał. Leżał nieprzytomny, czasu zostało niewiele.
W sąsiedniej sali leżał Mikołaj, chłopak około czternastu lat. Wiedział, co się dzieje był z domu dziecka, życie go nie rozpieszczało. Czuł się źle, często brakowało mu tchu. Rozumiał, iż dni ma policzone. Dla niego chłopca z wadą serca, które mogło przestać bić w każdej chwili nie było dawcy.
Kiedy podchodził do niego starszy lekarz, mówił to samo, unikając wzroku:
Wszystko będzie dobrze, Mikołaj, na pewno znajdziemy dla ciebie serduszko. Trzymaj się nadziei.
Ale Mikołaj już wiedział, iż lekarz tylko go pociesza. Nie płakał.
Czas ucieka, a nic się nie zmienia myślał. Muszę się z tym pogodzić. Będę patrzył przez okno na niebo, trawę, słońce niedługo już tego nie zobaczę.
Odwiedzali go wychowawca i dyrektor domu dziecka. Też go pocieszali, też nie patrzyli w oczy:
Wszystko się ułoży kiwał głową, nie chcąc im mówić, iż rozumie prawdę.
Pewnego dnia, udając, iż śpi, usłyszał, jak wychowawca rozmawia z lekarzem:
Jeśli jest szansa, uratujcie Mikołaja. To dobry chłopak. Wiem, iż dawcy niełatwo znaleźć, ale może się uda Przywieziemy każdy dokument.
Sam bym chętnie pomógł, ale to poza moją mocą westchnął lekarz, nie obiecując nic.
Mikołajowi coraz ciężej się oddychało. Zamykał oczy i myślał:
Tylko żeby nie bolało, gdy przyjdzie czas
Przychodził do niego przyjaciel z domu dziecka, Tomek, starszy o półtora roku. Płakał. A Mikołaj go uspokajał:
Nie martw się, tam też pewnie jest życie. Spotkamy się jeszcze, tylko nie zaraz.
Mikołaj leżał i myślał jak dorosły:
Moje życie wisi na włosku. Szkoda, iż nie zobaczę już deszczu, słońca, nie usłyszę chrupania śniegu zimą
Nie wierzył w cuda. Gdy lekarz znów podszedł, tym razem patrząc mu prosto w oczy, powiedział:
Przygotuj się, Mikołaj, operacja już niedługo. Będzie dobrze.
Mikołaj leżał zamyślony. Nie wiedział, iż w gabinecie rozgrywa się tragedia rodziców Witka. Nie znał tego chłopca. Aldona, jego matka, krzyczała przez łzy:
Nigdy nie pozwolę oddać serca mojego syna!
Krzysztof milczał, ale lekarz przekonywał:
Nie uratujemy Witka. Ale możemy dać szansę innemu dziecku. Czas nagli proszę, zdecydujcie.
W końcu Krzysztof spojrzał na lekarza:
Niech serce mojego syna bije w innym chłopcu. Niech on żyje. Aldona milczała, bezsilna.
Mikołaj zamknął oczy na stole operacyjnym. Nie bał się. Myślał, iż niedługo spotka rodziców zginęli w wypadku lata temu. Nie powiedziano mu o przeszczepie, nie wierzył, iż to możliwe.
Teraz już na pewno będzie dobrze usłyszał głos lekarza, gdy się ocknął.
Lekarz patrzył mu w oczy, nie ukrywał wzroku. To dało Mikołajowi iskierkę nadziei.
Rodzice Witka czekali. Wiedzieli, iż syna nie ma, ale liczyli, iż jego serce będzie żyło w innym dziecku.
Operacja się udała. Dziękuję wam za szansę dla Mikołaja. Serce Waszego syna bije w jego piersi powiedział lekarz.
Aldona znów wybuchnęła płaczem. Krzysztof tylko kiwnął głową.
Minęły tygodnie. Mikołaj czuł się lepiej. Poznał rodziców Witka odwiedzali go codziennie. Pewnego dnia Krzysztof i Aldona oznajmili:
Mikołaj, chcemy cię adoptować. jeżeli się zgodzisz.
Nie był pewien, czy to radość, ale do domu dziecka wracać nie chciał.
Zgadzam się szepnął.
Nie wiedział, jak ciężko było Aldonie. Z początku nie chciała go zabierać, ale fakt, iż w nim bije serce Witka, przekonał ją.
Mikołaj czuł się niepewnie. Widział, jak Aldona patrzy na niego może szukała w nim śladów syna.
Gdy wprowadził się do ich domu, Krzysztof pokazał mu pokój Witka:
To teraz twój. Rozgość się.
Mikołaj sięgnął po tablet na biurku, pytająco spojrzał na Krzysztofa.
Możesz odpowiedział, wychodząc.
Ale gdy Mikołaj przeglądał urządzenie, Aldona weszła nagle:
Nie uczono cię, iż cudzych rzeczy się nie bierze?
Wytrąciła tablet z jego rąk. Krzysztof wbiegł, próbując tłumaczyć, ale Aldona wybiegła z płaczem.
Mikołaj myślał, iż lepiej byłoby wrócić do domu dziecka.
Czas mijał. Aldona wciąż porównywała go do Witka:
Witek robił to lepiej Witek był zdolniejszy
Mikołaj mówił do nich wy. Krzysztof prosił o cierpliwość:
Daj jej czas. Straciła syna.
Ale pewnego dnia Aldona wybuchnęła:
Nie mogę tego znieść! Niech on się tobą zajmuje! Spakowała rzeczy i wyjechała do matki.
Wieczorem Mikołaj podszedł do Krzysztofa:
Zawieź mnie jutro do domu dziecka. Przez mnie się kłócicie.
Krzysztof popatrzył na niego i zobaczył w jego oczach tę samą dobroć, co u Witka. Przytulił go:
Dasz radę, Mikołaj. Jesteśmy mężczyznami. Damy radę.
Żyli we dwóch.W końcu Aldona wróciła, gdy zobaczyła, jak Mikołaj i Krzysztof, trzymając się za ręce, czekali pod jej domem z tortem i świeczkami i wtedy zrozumiała, iż serce syna nigdy nie przestało bić, tylko teraz kochało ją przez niego.