Deszcz prowadzi do szczęścia

newsempire24.com 23 godzin temu

Deszcz przynosi szczęście

Po upalnym lecie nadeszła zimna i wilgotna jesień, z przenikliwym wiatrem i nieustannym deszczem.

Zmęczona wiatrem i mżawką, Kinga weszła do sklepu, by odpocząć od niepogody i kupić coś na kolację. W środku było ciepło, jasno i sucho. Powoli przechodziła między półkami, przyglądając się produktom.

Nabrała pełen koszyk zakupów. W dziale warzywnym wzięła cytrynę i kiść winogron. Wyobraziła sobie, jak siądzie na miękkiej sofie przed telewizorem, popijając gorącą herbatę z cytryną i podgryzając słodkie winogrona. Może choćby wypije kieliszek wina, by szybciej się rozgrzać.

Zatrzymała się przed półką z wędlinami, zastanawiając się, co wybrać. Miała ochotę na wszystko. Od rania nie miała nic w ustach. Przełknęła ślinę i sięgnęła po kiełbasę – nie trzeba jej gotować. Jej ręka natknęła się na inną dłoń, sięgającą po ten sam baton.

Cofnęła dłoń i odwróciła głowę. Obok stał wysoki, przystojny mężczyzna. Modna fryzura z delikatną siwizną na skroniach, brązowe oczy, pełne usta. Do tego czarne palto. Właśnie takiego typu lubiła.

— Przepraszam — powiedział, ukazując w uśmiechu białe, równe zęby.

*Hollywood może się schować. Jak z okładki glossy. Tacy chodzą do zwykłego Biedronka po kiełbasę?* — pomyślała Kinga. Gorąco uderzyło jej do głowy. Z trudem oderwała wzrok i odeszła. *Gapiłam się jak sroka w gnat*, — karciła się w drodze do kasy.

W odbiciu witryny z napojami zobaczyła siebie i przeraziła się. *Boże, wyglądam jak potargana wrona. Co on o mnie pomyślał? Ale co to w ogóle za różnica. On jest z innej ligi*. Wysypała produkty na taśmę. Ktoś położył obok te same rzeczy, plus kiełbasę.

Zbyt długo wpatrywała się w cudze zakupy, bo usłyszała:

— Mamy podobny gust, prawda?

Znów zobaczyła przystojniaka i jego olśniewający uśmiech.

— Jaki tam gust? Zwykłe zakupy. Połowa ludzi bierze to samo — odparła Kinga i odwróciła się, przypomniawszy sobie, iż wygląda jak przemoczona kura.

— Racja — zgodził się.

*Ja wyglądam, jakby wiatr mnie przetaszczył przez błoto, a on dopiero co wyszedł z fryzjera*. Wyobraziła sobie, jakie sprężyste i mocne są jego włosy, po czym natychmiast się opamiętała. *Zachwyciłam się facetem i już mi ślinka cieknie? Nie licz na to. Nie dla ciebie*.

Spakowała zakupy, zapłaciła i, nie patrząc na niego, wyszła. Na zewnątrz podmuch wiatru uderzył ją w twarz, jakby mścił się za ucieczkę do sklepu. Zupełnie zapomniała, jaka jest pogoda. Drzwi otworzyły się za nią.

— Niezbyt przyjemnie na spacer. Mieszkasz tu blisko? — zapytał przystojniak.

— A co? — spięła się.

— Jestem samochodem, mogę podwieźć.

Kinga nie wiedziała, co odpowiedzieć. *Pewnie wie, jak działa na kobiety. Na maniaka nie wygląda*. *A wiele ich widziałaś?* — spytał wewnętrzny głos. *To pierwszy*, przyznała. *Więc co, nie wsiądziesz? Pójdziesz w deszczu? Nie bądź głupia, zgódź się, zanim odjedzie*.

*Nawet jeżeli maniak, to przynajmniej przystojny*. Rozbawiła się tą myślą. Zeszli ze schodów, a on otworzył przed nią drzwi.

— Proszę. Daj torbę, odłożę ją z tyłu.

W środku było ciepło, sucho i cicho. Mężczyzna wsiadł, przekręcił kluczyk, silnik zaruszał jak oswojone zwierzę.

— Gdzie cię zawieźć? — spytał, patrząc na nią.

— Ulica Lipowa, szesnaście. W stronę dworca — dodała Kinga.

— Wiem — odparł i ruszył.

Patrzyła przed siebie, obserwując, jak wiatr szarpie płaszcze przechodniów. Co chwilę zerkała na jego dłoń na kierownicy. Jeździł spokojnie, pewnie. *Cały taki idealny. Podoba ci się? Rozmarzyłaś? Zawiezie cię i już go nie zobaczysz*.

— Jestem Marek. A ty? — spytał.

Chciała odpowiedzieć coś w stylu *”nazywają mnie nazywankiem”*, ale uznała, iż to zbyt dziecinne. Czemu adekwatnie jest na niego zła? To jego wina, iż jest taki przystojny?

— Kinga.

— Piękne imię. W przedszkolu podkochiwałem się w dziewczynce, którą też tak wołano. Obiecałem, iż się z nią ożenię.

— I jak, ożeniłeś się?

— No… To było w przedszkolu.

Dopiero teraz usłyszała cichą muzykę. Czy grała cały czas? Czy tak bardzo była skupiona na nim, iż niczego nie zauważyła?

Wyczuła też zapach skóry i czegoś jeszcze. Jakby wróciły jej zmysły. Wierciła się na siedzeniu, poprawiając wygodniej.

— Która klatka? — spytał Marek.

Dopiero teraz zobaczyła swój dom. *Jak szybko. A już przygotowałam się na długą jazdę*. *Marzy ci się. Zapomnij*.

Auto zatrzymało się. Kinga wysiadła, znów atakowana przez wiatr.

— A zakupy? — zawołał za nią Marek, wysiadł i podał jej torbę.

— Dzięki — odparła, nie patrząc mu w oczy, i ruszyła do klatki.

Długo grzebała w kieszeniach, by znaleźć klucze. Wreszcie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Dopiero wtedy odetchnęła. Usłyszała warkot silnika. Czekał, aż wejdzie.

*Boże, jak ja wyglądam?* — pomyślała, patrząc w lustro w windzie. *Tacy faceci nie są sami. Pewnie ma żonę, równie piękną, i dziecko, swoje odbicie. Podwiózł cię. Zapomnij*.

Teraz codziennie wstępowała do sklepu, ale nigdy więcej go nie spotkała.

Aż dwa dni później zobaczyła jego auto pod blokiem. Najpierw pomyślała, iż się pomyliła. Nie zapamiętała numeru rejestracyjnego, ale intuicja podpowiadała, iż to on. Czekała, miała nadzieję. A może jednak maniak?

Marek wysiadł.

— Czekałem się na ciebie, Kinga.

— Po co?

— Nie wiem. Nie mogłem zapomnieć.

— Przedszkolna miłość nie daje spokoju? — Po co to powiedziała? Teraz się— Może właśnie tak — odpowiedział z uśmiechem, a gdy krople deszczu spłynęły po jego twarzy jak łzy, Kinga zrozumiała, iż szczęście nigdy nie przychodzi tam, gdzie go szukamy, ale tam, gdzie przestajemy uciekać.

Idź do oryginalnego materiału