9 października burzliwego roku 1980 na Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczął się protest studentów. Kilkuset z nas znalazło się w Klubie Rotunda, gdzie odbywał się wiec z udziałem studenckich organizacji wszelkiej maści. Byłem jednym ze współprowadzących. W pewnej chwili podano mi kartkę napisaną przez mojego przyjaciela, Tadeusza Kobierzyckiego, przyszłego profesora filozofii, wybitnego intelektualistę: „Polskie Radio właśnie podało, iż Literacką Nagrodę Nobla otrzymał Czesław Miłosz”. I tę informację podałem przez mikrofon zgromadzonym. Wybuchł nieopisany entuzjazm, który praktycznie zdominował wcześniejsze polityczne emocje. – Mogłeś jeszcze zaintonować hymn – radził mi Tadeusz, ale było już po wiecu…
Miłosz nierozerwalnie związany był z UJ choćby przez wieloletnią przyjaźń z Janem Błońskim, potem Aleksandrem Fiutem czy Andrzejem Franaszkiem, autorem znakomitej a wyczerpującej biografii poety. W Krakowie osiadł na swe dożywocie i tu spoczął na Skałce, wśród wielkich. Świadomość jego wielkości docierała do mnie wolno, z niedowierzaniem poznawałem jego olbrzymią twórczą spuściznę: eseje, tłumaczenia, listy wymieniane z najważniejszymi twórcami polskimi, autorską historię literatury, powieści, poezje. Bibliografią Miłosza można by zresztą obdzielić kilku wybitnych twórców. Ale to w chwili, gdy przeczytałem dwa opasłe tomy pracy Franaszka, zrodziła się we mnie nieoczekiwana dla mnie samego atencja, zaś kolos, jakim jest niewątpliwie Miłosz, pokrył swym cieniem stulecie polskiej kultury. Może i niejedno… I nie tylko polskiej…
Cynthia L. Haven, wybitna amerykańska znawczyni twórczości Miłosza, była świadkiem ostatnich lat jego życia w Kalifornii, gdzie poeta pracował na Uniwersytecie w Berkeley. Jest jedną z wpływowych promotorek wiedzy o Miłoszu i jego spuściźnie. Bez wahania ocenia go jako największego poetę Kalifornii, a zarazem „z pewnością jednego z największych poetów amerykańskich – był Polakiem, który napisał po angielsku jeden jedyny wiersz, To Raja Rao”.