"Kilka dni temu zadzwonił telefon, a ja na wyświetlaczu zobaczyłam, iż to szkoła. Prowadziłam istotną firmową prezentację. Ścisnęło mnie gdzieś w środku. Zanim odebrałam, przez moją głowę przepłynęło tysiąc myśli, co złego stało się mojemu dziecku. Przeprosiłam zgromadzonych i wybiegłam na korytarz.
Bardzo się zdenerwowałam
Szumiało mi w uszach i ciężko było mi się skupić. A ta szkolna formuła i przedstawianie trwała wieki. 'No wyduś, co dzieje się z moim dzieckiem' – pomyślałam. Okazało się, iż wychowawczyni chciała mnie poinformować o tym, iż syn uderzył kolegę. 'I tylko po to do mnie zadzwoniła?' – pomyślałam wściekła, to choćby nie była jakaś bójka.
To nie tak, iż nie interesuję się dzieckiem czy bagatelizuję zaistniały problem. Bo owszem, sytuacja wymaga omówienia, ale przecież wystarczyłaby wiadomość na Librusie, umówienie spotkania i rozmowa w kolejnych dniach. To nie było tak pilne, by wymagało poinformowania mnie natychmiast telefonicznie.
Pominę, jak bardzo mnie to zestresowało, a myślę, iż taki telefon zdenerwowałby każdego rodzica. Chodzi jednak o to ciągłe zaprzątnie nam głów szkolnymi sprawami o każdej porze.
To było dobre rozwiązanie
Kiedy byłam dzieckiem, telefon ze szkoły mógł oznaczać jedno: wypadek. Sytuację, która wymaga obecności rodzica natychmiast. To były jednak czasy telefonów stacjonarnych, więc podnosząc słuchawkę, nikt się nie spodziewał złych wieści.
Gdy dziecko narozrabiało, rodzic dowiadywał się o tym dopiero na zebraniu, jeżeli sytuacja była poważniejsza i nie mogła czekać do zebrania, uczeń przynosił uwagę w dzienniczku z prośbą o pojawienie się w szkole i tyle. Tak wyglądała komunikacja ze szkołą, która moim zdaniem nigdy nie powinna się zmieniać.
Niestety dziś całe nasze życie przeszło do online, a każdy ma telefon przyklejony do ręki. O wszystkim dowiadujemy się natychmiast, ale czy powinniśmy? Co ja jako matka będąca w pracy mam poradzić na to, co zrobiło moje dziecko, które przez cały czas jest w szkole?
To brzmiało jak skarga bezradnego pedagoga, który chce, bym to ja załatwiła sprawę, już, teraz. Kpina. Drażni mnie to, iż każdego dnia jestem zasypywana przeróżnymi informacjami i komunikatami dotyczącymi nauki i szkoły. Jestem angażowana w absolutnie każdą rzecz, którą uczeń ma zrobić lub zrobił. I nie wynika to z potrzeby dziecka, ale tego, iż dorośli chcą koniecznie udziału innych dorosłych w tym procesie. Dla mnie to jakaś spychologia. Mam tego serdecznie dość!".
Jak sytuacja wygląda w waszych szkołach? Nauczyciele starają się załatwiać jak najwięcej sami, a może zauważyliście, iż pedagodzy zbyt chętnie angażują we wszystko rodziców ? Chyba iż to rodzice oczekują tak szybkich i rzetelnych informacji?