Dotknąć wzrokiem i poczuć szczęście
Już od dziewiętnastu lat Kornelia Kowalska mieszka w swojej wsi pod Krakowem razem z matką Marią i babcią Stanisławą, wciąż czekając, aż pewnego dnia powróci Grzegorz, którego kocha od lat. Uśmiechając się na wspomnienie sąsiadowskiego chłopca, starszego od niej o pięć lat, myślała:
Byłoby wspaniale, gdyby Grzegorz nagle przyjechał do naszej wsi. Niestety, jego babcia zmarła trzy lata temu, a ja się nią opiekowałam
Po ukończeniu dziewiątej klasy Kornelia dostała się do regionalnego technikum medycznego, niedawno skończyła naukę i pracuje w miejscowej przychodni jako położnapielęgniarka. Często zadawała sobie pytanie:
Czym jest kobiece szczęście? Czy w ogóle istnieje? Żyjemy we troje w czysto żeńskim domu i nie wiem, co szczęścia ma moja matka. Wydaje mi się, iż i ona nie wie, co to szczęście. Bo opowiadała, jak mój ojciec, którego nigdy nie widziałam, po usłyszeniu, iż jest w ciąży, gwałtownie zniknął. A moja babcia Stanisława, wspaniała i dobra, samotnie wychowała dwie córki po szybkim owdowaceniu się.
Kornelia leczy swoich sąsiadów, choć dopiero młoda, ale z zapałem podaje zastrzyki, mierzy ciśnienie, jest uprzejma i serdeczna wobec chorych, a ci ją szanują, bo jest jedną z nas, wiejską. Od dziecka marzyła o medycynie. Leczyła w dzieciństwie wszystko: koty, psy, przyjaciółkom smarowała kolana zielonką, sama radziła sobie z drobnymi skaleczeniami i otarciami.
Dziś wracała z przychodni zamyślona, znów przywołał się w pamięci Grzegorz.
Dlaczego ciągle o nim myślę karciła się Kornelia może już jest żonaty, ma stertę dzieci i nigdy nie dowie się, iż kocham go od trzynastego roku życia.
Ostatni raz przyjechał na pogrzeb babci, ale prawie nie rozmawiali. Był z matką, która wyglądała na zmęczoną, opierając się o ramię syna.
Zima już trwała, nowy rok minął, luty zbliżał się do końca. Matka Kornelii pracowała listonoszką, a babcia zawsze w domu, piekła pyszne bułeczki, lepła pierogi i knedle.
Zawracając pod własny dom, rzuciła spojrzenie na sąsiedni dom, do którego klucz dawno oddała jej babcia, gdy jeszcze się nią opiekowała. Czasem po silnych zamieciach Kornelia odśnieżała drogę do tego domu, licząc na przyjazd Grzegorza, ale
Cześć, babciu, a mama gdzie? Powinna już być w domu zapytała wnuczka.
Przyszła, ale poszła odwiedzić Marię, swoją przyjaciółkę, coś się jej dorwało. Za moment wróci, lek przywiozła. A ty przyjdź do stołu, nakarmię cię. Pewnie już się nagrzaliśmy, kołysała się ciepło babcia Stanisława.
No tak, babciu, głodny jestem, a dziś mróz, wiosna jeszcze nie przychodzi, a zima się opiera, nie chce odejść zaśmiała się Kornelia. Nic, wiosna przyjdzie i przepędzi zimę, gwałtownie spakuje walizki i odleci w chłodne krainy, ja kocham wiosnę.
Kornelia weszła do małego pokoju, położyła się na łóżku i znów pomyślała o Grzegorzu. Kiedyś pomagał swojemu dziadkowi Szymonowi przy naprawie dachu; miał wtedy siedemnaście lat i przyjechał na wakacje. Niefortunnie obrócił się i prawie spadł z dachu, kiedy dziadek chwycił go za rękę, ale uderzył się w wystający gwóźdź. Kornelia widziała to z własnego podwórka, chwyciła w mig bandaż i zielonkę. Pobiegła na podwórko sąsiada, gdzie Grzegorz siedział z zaciśniętą nogą, a babcia go trącała po bokach, jęcząc.
Boli, Grzegorzu, zaraz cię opatrzę wymagała dziewczyna, a on patrzył na nią zdumiony.
No i masz już lekarza, zmrużył oczy.
Nie rób tak, rzekła jego babcia, od dziecka leczy wszystkich, bandażuje jak profesjonalista.
Kornelia obejrzała ranę i stwierdziła:
Nic się nie stało, rana płytka, zaraz ją załatwię. Czy nie boli?
W jej niebieskich oczach było tyle współczucia, iż sama chciała płakać ze żalu, a gdy zobaczył jej wzrok, uśmiechnął się.
Nie martw się, wcale nie boli odpowiedział cierpliwie, czekając, aż przewiąże mu nogę. Od tamtej pory zapamiętał jej piękne niebieskie oczy; wtedy miał zaledwie dwanaście lat.
Kiedy Grzegorz wrócił z wojska i zobaczył matkę, przestraszył się. Była blada, usta przesuszone. Nie powstrzymał łez, siedząc obok niej. Matka płakała ze szczęścia, iż znów ma syna, i już niczego się nie bała.
Dzięki Bogu, synu, wróciłeś, teraz mogę spokojnie umrzeć.
Mamo, nie mów tak, nie chcę słyszeć takich słów, obiecuję ci pomagać we wszystkim odpowiedział Grzegorz.
Był naprawdę dobrym synem. Pomagał matce, podawał zastrzyki, masował nogi, serce matki było słabe. Znalazł pracę i marzył, by ustawić matkę na nogi, i mu się to udawało. Po pewnym czasie matka rozbawiła się, zajmowała się domem. Najważniejsze, iż coraz częściej wspominała rodzinny dom na wsi.
Och, synu, jakbyśmy mogli żyć w wiosce, nie schodzić z czwartego piętra, po prostu postawić krzesło na ganku i cieszyć się czystym powietrzem. Założyć kury
Grzegorz postanowił pojechać do wsi i wyjechał w sobotę. Wiedział, iż jechać zimą do opuszczonego domu to głupie, ale obiecał matce, iż w weekend pojawi się i sprawdzi sytuację. Matka rozpromieniła się, oczy jej zabłysły. Postanowił nie zwlekać i wyruszyć w sobotę, choć myślał, iż matczyne marzenie to iluzja, iż tam nie da się żyć, ale musiał przyjechać.
Wysiadając z autobusu w wiosce, zaskoczyła go szeroko odśnieżona droga, wykarczowana traktorami, prowadząca prosto do domu babci. To był dom, do którego przychodził co roku i z którego nie chciało się wyjeżdżać.
Pewnie trzeba będzie w kiju wchodzić w śniegu pomyślał, a nagle się zdziwił.
Wąska ścieżka doprowadzała aż do bramki, potem do ganku, a trzy stopnie były odśnieżone, a na ganku stał stary miotły.
Ciekawe, kto tu odśnieża, może ktoś już zamieszkał w domu.
Okna były przysłonięte lekkimi zasłonkami, babcia sama je uszyła na maszynie. Lubiła patrzeć przez okno i nigdy ich nie zasłaniała. Grzegorz wszedł na ganek, wyciągnął klucz z kieszeni i otworzył zamek. Nagle zza jego pleców rozległ się wesoły, dziewczęcy głos:
Cześć, nie widziałam cię tu od dawna, czekałam, czułam, iż kiedyś przyjedziesz.
Grzegorz zaskoczony zadrżał i odwrócił się, ledwie nie spadł z ganku. Przed nim stała piękna, smukła dziewczyna w futrze i puszystej białej czapce, niebieskie oczy rozświetlone. Na policzkach rumieniec, uśmiechała się.
Nie pamiętasz mnie? Jestem wnuczką babci Stanisławy przypomnij sobie.
Przypomniał sobie tę dziewczynę, która leczyła mu ranę na nodze i nie wpuszczała nikogo do swojego świata. Piękne oczy, ale imię nie wyjęło mu z pamięci.
Ja to Kornelia, nie rozpoznajesz mnie?
Kornelia? Oczywiście, Kornelia! wykrzyknął Grzegorz, nagle się uśmiechając. Pamiętam, leczyłaś mi nogę wtedy byłaś dwa razy mniejsza, miałaś jasne warkocze sięgające ramion, śmiesznie odstające.
Naprawdę mnie pamiętasz?
Na twarzy dziewczyny rozkwitał szczęśliwy uśmiech, a Grzegorz nie mógł oderwać od niej wzroku.
Czasem sprzątałam śnieg, czekałam na ciebie paplała Kornelia, mam tyle do opowiedzenia. Chodźmy do nas, napiję cię herbatą, moja mama i babcia będą zachwycone. Potem razem przyjdziemy do domu, zdążysz jeszcze.
Grzegorz usiadł w domu Kornelii i wypił herbatę z wiśniowym dżemem, słuchając uważnie. Babcia i matka poszły do pokoju po radosnym spotkaniu.
Twoja babcia ostatnio bardzo chorowała i nie chciałam was martwić razem z matką. Ja przychodziłam do niej, opiekowałam się, karmiłam. Od dziecka chciałam zostać medyczką, a teraz pracuję jako położnapielęgniarka w przychodni.
Pamiętam, jak leczyłaś mi nogę zaśmiał się Grzegorz z takim powagą. Taką ranę, iż nie pozostała blizna.
Och, nie rób tak, machnęła ręką, po prostu bardzo się o ciebie martwiłam, od dziecka byłam w tobie zakochana Och zarumieniła się i zasłoniła usta, nie spodziewając się, iż tak wyzna.
Grzegorz był naprawdę zdumiony.
Tak, wtedy byłaś wysoką dziewczyną, ale szanowałem cię, gdy zobaczyłem, jak poważnie mnie leczyłaś Grzegorz próbował ukryć, iż dziewczyna właśnie wyznała mu swoje uczucia.
Kornelia opanowała się i podała klucz od domu babci.
Oto, babcia dała mi go, kiedy już leżała, i klucz został u mnie. Powtarzała, iż i tak przyjedziesz, może choćby zostaniesz zarumieniła się ponownie, spuszczając wzrok.
Niech klucz zostanie u ciebie odparł Grzegorz. A teraz idźmy do domu.
Weszli do domu, Grzegorz był zdumiony. Wewnątrz panowała czystość i porządek, jakby babcia właśnie wyszła, a on rozumiał, komu zawdzięcza ten stan i z wdzięcznością patrzył na Kornelię.
Kornelio, muszę wrócić do domu, obiecuję, iż wrócę. Przyjedziemy razem z mamą, potrzebuje tego świeżego powietrza. Naprawię dom, a ty na mnie czekaj. Na pewno wrócę. Nie będę mógł już inaczej, twoje promienne oczy nie pozwolą mi odejść mówił z uśmiechem, a jej serce skakało z radości.
Grzegorz zrozumiał, iż chce tu wrócić, dotknąć wzrokiem i poczuć szczęście; wiedział, iż bez tej dziewczyny nie będzie żył.
Cudowne, iż nie wyszłaś za mąż, cudowne, iż przyjechałem myślał, gdy Kornelia odprowadzała go do autobusu, chciało mu się śmiać i śpiewać.
Wsiadając do autobusu, rzekł:
Babcia miała rację, iż wrócę i nie oddam ci nikomu.
Kornelia wracała do domu z uśmiechem, teraz znała, czym jest kobiece szczęście.





