Dzień 12 lutego
Dziś wstałem z takim samym wrażeniem, jakby noc nie chciała się jeszcze skończyć. Leżałem w łóżku, kiedy nagle poczułem, jak mały Szymek ciągnie mnie za rękaw koszulki. Nie miałem siły otworzyć oczu, a sen przytłaczał mnie tak, iż chciałem jedynie krzyknąć na brata, potem wcisnąć głowę pod poduszkę i zatonąć w ciepłej ciemności. Najgorsze było to, iż sen wrócił ojciec, który kiedyś siadał na ganku domu babci w Mokotowie, pogłaskał mnie po głowie i zapytał:
Jak się trzymasz, synku? Ciężko? Przepraszam, iż tak… Nie chciałem Grażyna znowu płacze Ty??
Zrywałem się z półsnu, ledwo nie spadając z łóżka. Krzyki Grażyny były tak donośne, iż nie mogłem już dłużej udawać, iż śpię. Szymek siedział przy mnie i patrzył, jak starszy brat walczy z kołdrą.
Już dawno krzyczy? pogłaskałem nieoskrzydlone włosy pięcioletniego Szymka i podszedłem do małej Grażyny. Ty jesteś moja krzykliwa! Dlaczego tak krzyczysz? Mama nie ma jeszcze czasu, wstanie dopiero rano. Weź się tu!
Grażyna była już prawie czerwonawa od płaczu. Zgrabnie wyciągnąłem ją z łóżeczka, skinąłem do Szymka, który już trzymał czystą pieluszkę i przymocował dziecko do siebie.
Och, słodka moja! Dobrze, iż krzyczysz, ale trochę ciszej, niech sąsiedzi nie słyszą? szepnąłem, a dziewczynka nieco uspokoiła się, gdy usłyszała mój znajomy głos. Po kilku minutach już energicznie ssała z butelki, którą sam przygotowałem.
Łakomczuch! dotknąłem jej czoła delikatnym gestem, który od razu mówił, iż to nie pierwszy raz. Nie musiałem już mierzyć temperatury termometrem wiedziałem, iż nie ma gorączki.
Nie mogła poczekać na mamę? zapytałem, a ona skinęła głową. Mama przyjdzie zmęczona, a my już tu jesteśmy. Jedz dalej, a potem pójdziemy dalej spać, póki jest czas.
Zerknąłem na Szymka i uśmiechnąłem się:
No i masz, Saniek! Już śpisz! Nie tak jak ja z tobą, Grażyno?
Grażyna, mając pół roku, jeszcze raz wziął butelkę i wypuściła smoczek. Ostrożnie położyłem ją na swoje ramię, by nie podniosła głosu ponownie, i ruszyłem po pokoju, głaszcząc jej plecy.
Brawo! Teraz możesz wrócić do łóżeczka! ułożyłem ją delikatnie, patrząc na zegarek.
Miałem jeszcze godzinę do wstawania, a w szkole czekała piątka z biologii i dwójka z fizyki. To moja wina nie grałem w Statki z Waldkiem na lekcji, tylko słuchałem, co pan z fizyki mawiał. Teraz muszę powtórzyć ostatnie paragrafy, bo za dwa tygodnie będzie zebranie rodziców i nie chcę, żeby mama się czerwieniła z mojego powodu.
Dymek! To nie do przyjęcia, ciągle spóźniasz się! Jeszcze raz i pójdziesz do gabinetu dyrektora! krzyczała moja matka, Zofia. Nie mogę jej wytłumaczyć, iż spóźniam się nie z własnej woli, a dlatego, iż tata czasem zostaje dłużej w pracy. I tak zostaję z Grażyną, a potem biegnę, by odprowadzić Szymka do przedszkola. Nie wolno zostawiać dzieci same w domu to nie jest do przyjęcia. Gdyby tata żył, wszystko byłoby proste. Mama siedziałaby w domu, tak jak kiedyś, i nie musiałaby pracować, żeby nie wyrzucić nas z mieszkania, które rodzice wynajmowali od kiedy babcia wyrzuciła nas z domu.
Nie chciałem myśleć o babci. Nie wiedziałem, co wywołało kłótnie z mamą, ale przypuszczałem, iż zawsze była krzycząca i nie szczędziła słów. Po pogrzebie przyjechała do nas, a kiedy mama wypędziła nas z pokoju, rzuciła w nią oskarżenia.
To twoja wina! Wydałaś całą rodzinę jak króliczą zagrodę! A co miałem robić? Pracować! wykrzyczała.
Nie wytrzymałem i wybiegłem z pokoju, nie zwracając uwagi na płaczącą matkę, i podbiegłem do babci.
Nie mów tak! Nic nie wiesz! Nie obrażaj mamy! Tata nas kochał! Kochał Grażynę i Szymka! To on chciał ich mieć, nie mama. Mama go odciągała! Mówiła, iż nie ma wsparcia, tylko krytyka i krzyki! Nie można tak wychowywać dzieci! Ty zawsze tylko krzyczysz! Po co przychodzisz? Nie mieszkamy już z tobą! Nie wracaj!
Zapamiętałem jej ciężki wzrok, którym mi się przyglądała. Kilka razy otwierała i zamykała usta, zastanawiając się, co powiedzieć. W końcu wyssała:
Jeszcze za młody, by podnosić głos do mnie
Nie ma już nikogo, kto broniłby mamy. Nie dam nikomu jej skrzywdzić, rozumiesz?
Patrzyła wtedy ponad moją głową na mamę, a w jej oczach było coś smutnego. Potem pokręciła głową i odeszła, by nie wracać. Czasem widziałem ją w mieście, udając, iż mnie nie zna. Zatrzymywała się, kiedy mnie dostrzegała, i patrzyła długo, nie odzywając się. Nie chciałem z nią rozmawiać bałem się, iż przyjdzie, gdy mnie nie będzie w domu, a mama i tak nie ma nerwów na dodatkowy stres. Po stracie taty nie mogła karmić Grażyny, bo mleko przestało płynąć. Gdyby ciągle płakała, było naprawdę źle.
Myślałem o tym, co przytrafiło się Polonce z mieszkania 33. Jej matka piła bez przerwy, a sąsiedzi dzwonili na komisje. Potem Polonce wzięli do domu dziecka. Kiedyś podglądałem, jak chłopaki przemykają przez słabą ogrodzenie i wpadli w krzak, czekając, aż Polona wyjdzie na spacer. Krzyczała, a ja nie wiedziałem, jak ją uspokoić. Dałem jej wszystkie cukierki, które mama kupiła dla nas z Szymkiem, a ona po prostu pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, iż jest dumna z syna. Nie wiem, co mogłem zrobić lepiej.
W tym momencie wpadła do nas ciocia Róża, sąsiadka, i znów narzekała, iż Grażyna głośno płacze. Co mogłem zrobić? Siostra jeszcze mała, boli ją brzuszek, wyrzynają się ząbki. Lekarz powiedział, iż ma już trzy małe ząbki, a ona choćby przygryzła mnie w palec, ledwie nie krwawiąc. Dobre zęby to mocne zęby! Teraz muszę pilnować, bo wkłada do ust wszystko, co znajdzie. Wczoraj zasnęła z królikiem Szymka w objęciach, a bratanek najpierw się zezłościł, potem jednak nie płakał. Pomyślałem, iż królik bardziej potrzebny niż ja.
Budzik zamilkł, więc wyłączyłem go szybko. Czas się szykować. Muszę iść do szkoły, Szymka do przedszkola. Mama przyjdzie za chwilę, a ja muszę jeszcze zrobić śniadanie dla wszystkich, bo sama się nie obejdzie.
Kończyłem kanapki, kiedy w przedpokoju zamknął się zamek i weszła mama, zrzucając na nogi stary płaszcz. Objęła mnie, przytulając policzki i spojrzała w oczy:
Dzień dobry, mój rycerzu!
Dzień dobry, moja królowa! odparłem, nasz tajny przywitanie od czasów, gdy odkryłem powieści Waltera Scotta w szkolnej bibliotece.
Co słychać?
Grażyna znowu nocą krzyczała. Dałem jej butelkę, nałożyłem żel na dziąsła. Uspokoiła się.
Wyrzynał się nowy ząb?
Nie, ale dziąsło jest spuchnięte. Nie ma gorączki.
Dobrze. DymDym, co bym bez ciebie zrobiła?
Mamo wczoraj zobaczyłem babcię znowu.
Zofia zamarła, zanurzała palce w moich włosach.
Coś powiedziała? Rozmawialiście?
Nie. Stała przy naszym wejściu, patrzyła w okna. Kiedy podszedłem, odwróciła się i poszła.
Zofia skinęła głową, ale wciąż nie rozumiała, i wzięła mnie za podbródek, patrząc mi w oczy:
Dymku, nie gniewaj się na nią, dobrze? Jest trudna, ale to wciąż twoja babcia. choćby jeżeli mnie nie lubi, jesteśmy jej wnukami ty, Szymek i Grażyna.
Po co więc się gniewa, iż nas jest za dużo?
Ojcze… westchnęła, siadając na krześle. Niektórzy ludzie myślą, iż żyją po swojemu i mają do tego prawo. Może mają rację, ale młodzi muszą zdobywać własne doświadczenia.
To nie ma sensu!
Dokładnie! uśmiechnęła się, patrząc na mnie. Czas leci, już w siódmym klasie! Już niedługo dorosnę.
Zofia pogłaskała mnie po policzku i dodała:
jeżeli jeszcze raz zobaczysz babcię, nie kłóć się z nią. jeżeli będzie chciała coś powiedzieć, posłuchaj, a potem zdecydujesz, co zrobić. I zapomnij o tym, co dziś usłyszałeś. Gdy przychodzi żal, człowiek się zmienia, mówi straszne rzeczy, bo boli go strata. To nie zło, a ból.
Nie do końca zrozumiałem, ale poczułem, iż mama jest bardzo dobra, choć zawsze broni babci.
Spojrzałem na zegarek i podskoczyłem.
Kurcze! Dziś pani Walentyna Mikołajewicz ma mnie pożreć z podrobinami! Już spóźniłem się na pierwszą lekcję!
Idź na drugą! Zofia chwyciła mnie za starą koszulkę i usiadła przy stole. Nie jadłeś śniadania!
Nie miałem czasu, mamo!
Nic nie szkodzi, szkoła cię nie ucieknie. Za chwilę przyjdzie wiatr i zaniesie cię! żartowała, podając talerz z kanapkami.
Po chwili Zofia wstała, by obudzić Szymka.
Po pół godziny biegłem do szkoły, mocno trzymając za rękę skaczącego za mną brata.
Dymku, zagramy wieczorem?
Oczywiście.
Nauczysz mnie rysować motocykl?
Nauczę.
A samochodzik?
Też.
A
Szymku! Zrobię ci wszystko, ale zamknij buzię, bo na dworze mróz, i chodź szybciej, zgoda?
Jasne!
Zafascynowany tym, iż całą wieczór będzie miał brata do dyspozycji, Szymek milczał, spoglądając na mnie z powagą.
Dymku, gniewasz się?
Wyskoczyłem z myśli i zaskoczony spojrzałem na niego.
Nie. Skąd wziąłeś?
Nie wiem. Cicho i oczy jak szachy, czarne i okrągłe.
Myślę, iż się zamyśliłem! Dobra, biegnij i nie kombinuj, zrozumiałeś? Nie powiem mamie. Sam się ogarnę.
Odłożysz w kąt? zapytał Szymek, a ja groziliśmy mu palcem.
Nie będę uczyć cię rysować samochodzik!
Nie! odparł, kręcąc głową. Dymku, będę się dobrze zachowywał, jeżeli Grażyna nie wyleje mi wody na łóżko. Potem narysujemy samochodzik jutro, dobra?
Chłopcu nie wolno obrażać dziewczyn.
Grażyna nie jest dziewczyną! To łobuziak!
To i tak nie wolno. Nie wiemy, jaką naszą Grażynę wyrośniemy. Może też będzie łobuziakiem i chłopcy w przedszkolu będą ją dokuczać? Co wtedy?
Bijać? spytał Szymek, unosząc brwi.
Kogo?
Nie Grażynę! wykrzyknął. Chłopców!
A! To już zależy od sytuacji. Lepiej jednak unikać pięści. Tata mówił, iż walczą tylko dziwne ludzie. Normalni najpierw myślą i rozwiązują inaczej.
Zdjąłem mu sweter, nałożyłem koszulę i wypchnąłem do klasy.
Ruszaj! Wieczorem przyjdę!
Dlaczego nie mama?
Mama dziś wcześniej wyjdzie do pracy. Za chwilę święta i w sklepie dużo się dzieje.
Rozumiem! skinął Szymek, wiedząc, iż nasza mama pracuje w dużym, całodobowym marketcie. Raz razem pojechaliśmy tam i Szymek bał się zgubić, trzymając mnie mocno za rękę. Grażyny wtedy jeszcze nie było, a tata jeszcze żył Myśl o tacie zawsze sprawiała, iż miałem łzy w nosie.
Pani WalMimo wszystkich burz i niepewności, dziś wieczorem zasnąłem z myślą, iż rodzina, choć rozbita, wciąż jest moim schronieniem.













