Nowy rok szkolny, nowe (fajne) początki
Zawsze wydawało mi się, iż wrzesień to dla dziecka przede wszystkim ekscytacja. Ja sama tak początki roku szkolnego wspominam z lat dzieciństwa. Nowy plecak, idealnie naostrzone kredki, pachnące książki – takie symbole nowego początku.
Pamiętam, iż szkoła była dla mnie miejscem znajomym i raczej przyjaznym, więc kiedy teraz mój syn szykuje się do pierwszej klasy, staram się przekazywać mu ten obraz.
Mówię: "Zobaczysz, będzie fajnie. To ta sama szkoła, w której mama kiedyś się uczyła. Nowe koleżanki, nowi koledzy, zabawy, przerwy, wycieczki". Uspokajam go, gdy widzę cień wahania w jego oczach. Byłam pewna, iż jeżeli będę mówić o szkole z entuzjazmem, on też poczuje się bezpieczniej.
I nagle – kubeł zimnej wody.
Kilka dni temu wieczorem, tuż przed snem, powiedział mi szeptem: "Mamo, a jeżeli nikt mnie w klasie nie polubi? A jeżeli nie będę miał żadnego kolegi?". W jednej chwili cała moja wiara w to, iż dobrze go przygotowuję, pękła jak bańka.
Poczułam się jak najgorsza matka świata. Jakbym przez własne powtarzanie "będzie dobrze" zbywała jego prawdziwe lęki. Bo przecież jeżeli dziecko ma odwagę nazwać taki strach, to znaczy, iż on już od dawna siedzi w jego małej głowie.
Dzieci potrzebują ogromnego wsparcia emocjonalnego
I wtedy do mnie dotarło, iż nasze dzieci często noszą w sobie więcej, niż pokazują. Że pod tym uśmiechem, który widzę, gdy wybiera sobie nowy piórnik do szkoły, kryje się też cała lawina pytań bez odpowiedzi. Czy będzie wiedział, co odpowiedzieć na zadane przez panią pytania? Czy wychowawczyni będzie miła? Czy ktoś będzie chciał usiąść z nim w ławce?
A ja w tym wszystkim tak bardzo skupiałam się na logistyce września. Jak to zgramy – oboje jesteśmy z mężem na etatach, młodszy syn chodzi do przedszkola i nie mamy codziennej pomocy babć i cioć, które będą odbierać czy podrzucać dzieci do domu.
Dzień rozpisany na minuty, kalendarz przypominający układankę, a w mojej głowie plan B i C na wypadek, gdy coś się posypie. I nagle okazuje się, iż największe wyzwanie nie tkwi w grafiku, tylko w tym, by zaopiekować emocje dziecka.
Bo mój syn wcale nie martwi się, o której wyjdzie ze świetlicy i czy czyjaś zmiana w pracy pozwoli odebrać go punktualnie. On martwi się tym, czy znajdzie przyjaciela. A to przecież coś, czego ja nie mogę mu zaplanować, zapisać w kalendarzu ani zapewnić tak, jak kupno plecaka.
Zatrzymaj się i wysłuchaj swoje dziecko
Ta rozmowa mnie otrzeźwiła. Zrozumiałam, iż moje gadanie, iż "wszystko będzie dobrze" to może za mało. Że muszę nauczyć się więcej słuchać, zamiast pocieszać na siłę. Dać mu przestrzeń do tego, by powiedział: "Boję się".
I przyjąć to bez natychmiastowego odwracania uwagi czy szukania natychmiastowego rozwiązania. Może to właśnie w tym tkwi moje najważniejsze wrześniowe zadanie – nie tylko pakować kanapki i podpisywać zeszyty, ale też wzmacniać w nim poczucie, iż choćby jeżeli będzie trudno, to on i tak nie jest sam.
Wrzesień to więc nie tylko nowy plan lekcji i rytm dnia. To sprawdzian z bycia rodzicem – czy potrafimy być obok, gdy oni najbardziej tego potrzebują, choćby jeżeli sami nie umieją ubrać w słowa całego swojego lęku. Bo dzieci naprawdę boją się września. Bardziej, niż myślimy.