Płaczące dziecko to nie koniec świata
Sama jestem matką, więc nie należę do frakcji "dziecko w samolocie = dramat". Wiem, iż czasem maluch płacze, bo nie ogarnia ciśnienia w uszach, bo jest zmęczony, głodny, zdezorientowany...
Wiem, iż to nie zawsze można przewidzieć, a już na pewno nie da się tego całkiem kontrolować. Więc kiedy wsiadłam do samolotu i po pierwszych minutach lotu usłyszałam ryk kilkulatki z trzeciego rzędu, nie przewróciłam oczami. Nie jestem z tych.
Uśmiechnęłam się współczująco w stronę mamy i wróciłam do mojego audiobooka. Ale o relaksie nie było mowy.
Jednak to nie płaczące dziecko uniemożliwiło mi słuchanie audiobooka. To jego matka, która przez cały lot nie tylko komentowała każdą reakcję córki, ale jeszcze oburzała się na wszystko i wszystkich w promieniu pięciu foteli.
Matka z poczuciem misji (i wyższości)
"To jest tylko dziecko, proszę pani!" – rzuciła z wyrzutem do siedzącej obok kobiety, która tylko przesunęła torebkę, żeby nie została kopnięta po raz szósty.
"Ludzie są kompletnie niewyrozumiali!" – mówiła "w powietrze", tak głośno,
żeby słyszeli wszyscy.
"Niech ktoś powie pilotowi, żeby przyspieszył, bo to jest męczarnia dla dziecka!" – dodała, jakby prowadziła lotniczą infolinię żalów.
Z każdą minutą narastał nie tylko płacz dziewczynki, ale i pretensje matki. Do współpasażerów, do stewardessy (bo nie podała wody wystarczająco szybko), do mężczyzny z tyłu (bo za głośno oddychał), a choćby do systemu, który – jak zasugerowała – powinien mieć "osobne strefy dla ludzi z dziećmi i tych bez empatii".
Gdzie kończy się zmęczenie, a zaczyna roszczeniowość?
Nie mam wątpliwości, iż ta kobieta była zmęczona. Że być może to nie był jej pierwszy lot tego dnia, iż może córka miała gorączkę, może wszystko się posypało już przy odprawie, więc miała dość.
Ale problem polegał na tym, iż zamiast szukać wsparcia – atakowała. Zamiast przeprosić za sytuację (nawet symbolicznie), urządzała teatralne komentarze o "ludziach bez serca".
I zamiast uspokajać dziecko – dolewała benzyny do ognia, co trzy minuty wykrzykując:
"No nie płacz już, bo wszyscy mają cię dość!". Taki komentarz nigdy żadnego dziecka nie uspokoi. Wręcz przeciwnie.
Autentycznie było mi żal tej dziewczynki. Nie dlatego, iż płakała, ale dlatego, iż jej emocje nie były przyjęte z czułością. Na każdy grymas dziecka matka reagowała z pretensją. Córka miała być "cicha", "grzeczna", "bezproblemowa" – bo inaczej jej opiekunka traciła twarz.
Po lądowaniu pasażerowie z ulgą wstali. Dziewczynka przestała płakać – jakby wraz z otwarciem drzwi zniknęło całe napięcie.
Matka za to ostatni raz odwróciła się w stronę tłumu i wypaliła:
"Dobrze, iż już koniec. Bo w tym kraju dzieci to można mieć, ale tylko cicho i w domu".
Nie mam recepty na "idealny" lot z dzieckiem. Sama doświadczyłam takich, gdzie miałam ochotę otworzyć drzwi i wyskoczyć. Ale wiem jedno: to nie płaczące dziecko budzi największe emocje, tylko reakcja dorosłych. A jeżeli matka krzyczy głośniej niż jej dziecko – to nie ono jest "problemem".