„Ferdydurke” Mariusza Malca. Recenzja Skiby

angora24.pl 5 godzin temu

Gombrowicz, uznany za renegata i zdrajcę, za wroga komunizmu i Polski pod butem bolszewickich wyzwolicieli, przez dziesiątki lat Polski Ludowej był na topowej liście autorów niedrukowanych. Można było o nim milczeć lub pisać źle.

Egzemplarz książki był wydany przez Instytut Literacki w Paryżu, co jeszcze bardziej kręciło mnie jako młodego czytelnika, gdyż wydawnictwa tego Instytutu były rekwirowane przez Służbę Bezpieczeństwa i milicję. „Ferdydurke” nie jest powieścią polityczną i nie ma tam nic o komunistach i najpiękniejszym z ustrojów, ale sam autor znany był z krytycznych opinii o rządach nad Wisłą, które drukował chociażby w swoich pysznych „Dziennikach” – i to wystarczało, żeby skazać go na zapomnienie.

Twórczość Gombrowicza wymyka się prostym zakazom i wyłazi z każdej polskiej szpary, jak prawda o nas, której się boimy. O wiele gorszym niż komunistyczne zakazy było już w wolnej Polsce uczynienie z „Ferdydurke” lektury szkolnej. To dopiero zabiło autora i pogrzebało do cna jego literackie prowokacje. Gombrowicz, który podniecał moje pokolenie, bo był zakazany i pisał o Polsce oraz naturze człowieka rzeczy niesłychane („Trans-Atlantyk”), stał się w systemie edukacji szkolnej niczym więcej jak autorem z zakurzonej półki. Nudnym i mało zrozumiałym.

Młodzież zmuszana do czytania przygód Józia, Miętalskiego, Syfona, Młodziakowej i Pimki nabrała do niego prawdziwej niechęci pomieszanej z pogardą, i to o wiele większej niż wyśmiewane w „Ferdydurke” sposoby nauczania o wielkości Słowackiego.

Przedstawienie w warszawskim Och-Teatrze może być ratunkiem dla dziatwy szkolnej i jest w stanie odczarować Gombrowicza z pozycji zasłużonej mumii literackiej. Spektakl zrobiony jest w fascynującym tempie i ze świetną muzyką (brawa Karim Martusewicz), a aktorzy grają na pełnych i uroczo tanecznych obrotach. Spektakl nie ma słabych punktów, choć może jeden by się znalazł: brakuje mi w nim sceny z pokoju nauczycielskiego, gdy pozbawione osobowości grono pedagogiczne deliberuje martwym językiem ludzi bez adekwatności o tym, co staniało i o tym, co zdrożało.

W adaptacjach już tak bywa, iż trzeba wybierać i nie wszystko da się umieścić na scenie. Wybrano najważniejsze zdarzenia, dialogi i perypetie, podając nam na tacy Gombrowicza soczystego, dynamicznego i przyrządzonego po mistrzowsku, z problemem „gęby” i „pupy” jako treści zasadniczej.

Uniwersalne odkrycie Gombrowicza (który chyba tylko przez wrodzoną sklerozę profesorów Akademii Szwedzkiej nie dostał Nagrody Nobla), czyli iż ciężko uciec od własnej gęby, a co najwyżej można w inną gębę się przyodziać, pozostaje z nami po spektaklu jako temat do przemyśleń. A samo „Ferdydurke”, mimo upływu lat, nie staje się ramotą nie do strawienia, ale dzięki spektaklowi takiemu jak przedstawienie Mariusza Malca jest palcem wsadzonym we wszystkie polskie rany i pozy.

Idź do oryginalnego materiału