Znalazłam złoty sposób
Jeszcze kilka lat temu byłam gotowa sięgnąć po cały arsenał rodzicielskich taktyk: "za mamusię, za tatusia", zdarzały się zabawy w samolocik, a w końcu frustracja i poczucie porażki.
Aż w pewnym momencie zrozumiałam, iż to nie tędy droga. Że więcej siły i sensu jest w prostocie i zaufaniu. Dziś, gdy mój syn nie chce jeść, marudzi, wybrzydza i kręci nosem, robię tylko jedną rzecz. Patrzę mu w oczy i ciepłym, spokojnym głosem mówię: "Zjedz. Twój organizm tego potrzebuje".
To nasza mantra. Bez krzyku. Bez przymusu. Bez niepotrzebnych nerwów. Nie zawsze działa natychmiast, ale działa głęboko. Bo nie chodzi o to, by go zmusić. Chodzi o to, by nauczyć go słuchać siebie.
On zaczyna rozumieć. Czasem pyta: "A po co mi to jedzenie?" – wtedy rozmawiamy. Mówię, iż ciało potrzebuje energii jak samochód paliwa. Że bez jedzenia będzie zmęczony, rozdrażniony, może boleć go głowa. Że jedzenie to troska o siebie.
Często widziałam, jak po tych słowach po prostu brał widelec i zaczynał jeść. Bez presji. Bez walki. Z własnej decyzji. I choćby jeżeli zje tylko część – wiem, iż to zjedzone było w zgodzie z nim, a nie przeciwko niemu.
To, co dała nam ta mantra, to nie tylko większy spokój przy stole. To także zaufanie. On wie, iż go słucham. A ja uczę się słuchać jego. Zamieniliśmy "walkę" na rozmowę. Zamiast "bo tak trzeba", jest "bo twoje ciało tego potrzebuje". I to zmieniło naprawdę wiele.
Nie jestem idealną mamą. Popełniam błędy, jak każdy. Ale nauczyłam się, iż nie muszę wygrać każdej bitwy o pusty talerz. Wystarczy, iż pomogę mojemu dziecku nauczyć się dbać o siebie – od środka.