W moim śnie stałam na ślubnym kobiercu, otoczona przez niemal dwustu gości, gdy moja nowa teściowa chwyciła mikrofon i ogłosiła, iż nie jestem godna jej syna, bo jestem samotną matką.
Taką rzeczywistość przeżyłam pół roku temu. To, co wydarzyło się potem, nie tylko uratowało moją godność, ale też odnowiło moją wiarę w miłość i rodzinę.
Nazywam się Katarzyna Kowalska, mam 32 lata i pracuję jako pielęgniarka dziecięca. Myślałam, iż w końcu znalazłam swoje szczęście u boku Mateusza Nowaka, oddanego strażaka. Pokochał nie tylko mnie, ale od pierwszego dnia uwielbiał moją córkę, Zosię ośmioletnią dziewczynkę z rudymi lokami i piegami, które rozświetlały każdy pokój.
Matka Mateusza, Elżbieta, od początku widziała we mnie przeszkodę. Ta pięćdziesięcioośmioletnia emerytowana agentka ubezpieczeniowa mistrzowsko operowała pasywno-agresywnymi uwagami, ubranymi w pozorne komplementy. Jej jedno spojrzenie potrafiło mnie zdruzgotać. choćby moja druhna, Agata, zauważała jej aluzje podczas rodzinnych obiadów: zdania w stylu Nie każdy ma szczęście zaczynać od zera albo Mateusz zawsze daje z siebie za dużo, święty człowiek.
Elżbieta nie wiedziała jednak, iż Mateusz ją obserwował, czekając na moment, gdy znów zaatakuje. Znał swoją matkę aż za dobrze, a to, co przygotował, zmieniło wszystko.
Dwa lata wcześniej ledwo wiązałam koniec z końcem pracowałam na dwunastogodzinnych dyżurach, wychowując Zosię samotnie, po tym jak jej ojciec nas porzucił. Wtedy, podczas prelekcji o bezpieczeństwie przeciwpożarowym w szkole Zosi, pojawił się Mateusz: spokojny, serdeczny, rozpromieniający się, gdy uśmiechał się do dzieci. Tego dnia zaczęła się miłość, której nigdy się nie spodziewałam.
Od naszej pierwszej randki w Centrum Nauki Kopernik gdzie Mateusz nalegał, by poznać zarówno Zosię, jak i mnie po jego dyskretną obecność na szkolnych przedstawieniach i upór w nauce plecenia warkoczyków, wtopił się w nasze życie bez wysiłku. Gdy oświadczył mi się podczas festynu szkolnego, Zosia krzyczała tak głośno, iż pewnie słychać ją było w całej dzielnicy.
Ale spotkanie z Elżbietą to była zupełnie inna historia. Jej pierwsze słowa nie były powitaniem, ale lodowatym: Jak długo byłaś wcześniej zamężna?. Gdy powiedziałam, iż ojciec Zosi nas zostawił, odparła: To tłumaczy, dlaczego skończyłaś sama.
Rodzinne spotkania zamieniły się w próby wytrzymałości. Uwagi Elżbiety o Mateuszu dźwigającym cudze ciężary lub wątpliwości, czy dam radę pogodzić pracę z macierzyństwem, raniły mnie. Mateusz mnie bronił, ale wiedziałam, iż ślub będzie jego polem bitwy.
Ceremonia była magiczna: Zosia sypała płatki róż, gdy szłam do ołtarza, Mateusz wzruszony w granatowym garniturze. ale podczas przyjęcia, po wzruszających toastach brata Mateusza, Jakuba, i Agaty, Elżbieta wstała. Żołądek ścisnął mi się w kłębek.
Chciałabym powiedzieć kilka słów o moim synu zaczęła, uśmiechając się słodko, ale z nutą żalu. Mateusz jest człowiekiem hojnym i czułym czasem aż za bardzo. Zasługuje na to, co najlepsze. Na kobietę, która da mu wszystko. Na kogoś skupionego wyłącznie na nim i wspólnych marzeniach.
A potem cios: Zasługuje na kobietę wolną od przeszłości. Nie na kogoś z dzieckiem z innego związku. Samotna matka nigdy nie pokocha męża całym sercem, bo jej priorytetem zawsze będzie jej dziecko. Mój syn zasługuje, by być na pierwszym miejscu.
W sali zapadła grobowa cisza. Mateusz zacisnął szczękę. Moje serce pękło.
I wtedy Zosia wstała.
W różowej sukience druhny podeszła do przodu, trzymając małe pudełeczko. Przepraszam, babciu Elżbieto. Czy mogę coś powiedzieć? Mój nowy tata, Mateusz, dał mi list na wypadek, gdyby ktoś źle mówił o mamie.
Rozległ się szmer. Elżbieta zbladła, gdy Zosia wzięła mikrofon.
Otworzyła kartkę i przeczytała na głos: Drodzy goście, jeżeli to słyszycie, znaczy, iż ktoś wątpił, czy Katarzyna zasługuje na bycie moją żoną, czy nasza rodzina jest pełna. Niech będzie jasne nie zadowoliłem się byle czym. Znalazłem skarb.