Gdy z twarzy spada brokat

kulturaupodstaw.pl 1 godzina temu
Zdjęcie: fot. Wydawnictwo WBPiCAK


Debiutancki tom poetycki Michaliny Cendrowskiej podloty jest zapisem dorastania i kształtowania tożsamości – podszyty nostalgią, ale pozbawiony taniej idealizacji. Poetka przywołuje migawki z dzieciństwa: mirabelki dojrzewające w ogrodzie babci, zapach domowego kompotu, dziecięce zabawy i lęki. Komponuje z nich pozornie „świat poskładany z rzeczy prostych i ładnych, który jednak stopniowo pęka, odsłaniając mroczną prawdę skrytą pod barwną powierzchnią wspomnień. Wiersze autorki pokazują, jak okres beztroski podszyty jest niepokojem i wstydem, a to co z daleka błyszczy, z bliska okazuje się naznaczone pęknięciami. Ciało dorastającej dziewczyny staje się centrum tych doświadczeń – to w nim krzyżują się dziecięca niewinność i wkraczająca dorosłość, religijny rytuał i buntownicze pragnienia. Z chaosu dojrzewania wyłania się na naszych oczach nowy, wyjątkowo dojrzały jak na debiut głos poetycki.

Brokat i cienie

W poetyckim świecie podlotów magia dzieciństwa spleciona jest nierozerwalnie z lękiem przed dorastaniem. Cendrowska zaczyna od obrazów niemal baśniowych: „kiedyś chciała zostać czarodziejką z księżyca / ale niefortunnie przeobraziła się w kobietę” – czytamy o dziewczynce marzącej o byciu bohaterką ulubionej bajki, która pewnego dnia odkrywa, iż zamiast magicznej przemiany czeka ją zwykłe dorosłe życie. Z twarzy bohaterki „posypał się brokat”, światło reflektorów zgasło – „to wcale nie jest koniec dzieciństwa / to jest dopiero początek zabawy”. Ta przewrotna deklaracja otwierająca tom wskazuje, iż koniec dziecięcej idylli oznacza zarazem początek czegoś znacznie bardziej niepokojącego.

Michalina Centrowska „Podloty”, Wydawnictwo WBPiCAK

miłej zabawy

kiedyś chciała zostać czarodziejką z księżyca

ale niefortunnie przeobraziła się w kobietę

z twarzy posypał się brokat

błysnęły światła

to wcale nie jest koniec dzieciństwa

to jest dopiero początek zabawy

dziś znowu nic nie mówi

tylko w głowie ot tak sobie się do siebie modli

tak sobie się modli do siebie

oby tej nocy

zadziałało to gówno na receptę

i zaciska mocno palce na oczach

jakby chciała wycisnąć z pudełka

mleczne czekoladki

dziś znów nie śpi i pod łóżkiem

pod deskami w podłodze

szuka jakichś brokacików cienkich wstążeczek

guziczków

znów tak wyraźnie jej pachną lobelie z balkonu sąsiadki

wodzą za nos po mieszkaniu

przestawia więc meble zagląda w szczeliny a przecież

jest też sen

ale ona boi się zamknąć oczy

nie chce zgasnąć

Rzeczywiście, pod powierzchnią wspomnień czai się mrok. Bohaterka tomu znowu nie śpi, nocą przemierza mieszkanie w poszukiwaniu utraconego blasku („szuka jakichś brokacików, cienkich wstążeczek”), ale znajduje tylko osaczające ciemności. Lęk przenika codzienność: postać Piaskowego Dziadka z dawnych kreskówek przerażała ją tak, iż bała się zamknąć oczy. Cendrowska zderza tu dziecięce rekwizyty (słodycze, bajkowe postaci) z obrazem bezsennej dziewczyny. W tych scenach pobrzmiewa zarówno czułość dla utraconej naiwności, jak i ironiczny dystans – bohaterka modli się do siebie o sen, po czym gorzko komentuje farmakologiczną pomoc: „oby tej nocy zadziałało to gówno na receptę”. Pod lukrem dziecięcych wspomnień kryje się prawda o dorastaniu: czar iluzji pryska, a w mrokach nastoletnich nocy rodzą się prawdziwe demony.

Między baśnią a pacierzem

Rodzinne historie w podlotach układają się w opowieść na pograniczu baśni i religijnego rytuału. Ojciec jawi się tu jak wędrowny bajarz, postać barwna i pełna sprzeczności. To prosty człowiek, który nie nauczył córki pisać ani czytać poezji – za to pokazał jej świat namacalny, ziemski:

mój ojciec analfabeta nie nauczył mnie pisać wierszy
pokazał mi patrz to jest jałówka

Bohaterka wspomina te lekcje z rozrzewnieniem i humorem, choć nie mówi o ojcu w szczególnie wyidealizowany sposób. W jednej scenie wącha wraz z tatą krowie łajno w upalne popołudnie, w innej – słucha, jak ten, pod wpływem raczej znacznej ilości alkoholu gra na akordeonie pod kapliczką, aż figurki Matki Boskiej z zakłopotaniem kiwają głowami. Cendrowska potrafi oddać dziecięce uwielbienie dla ojca: „miałam pięć czy sześć lat pamiętam / imponowałeś mi” – wyznaje, wspominając, iż tak jak on nie miała wtedy pełnego uzębienia. Ten humor miesza się jednak z goryczą. Ojciec, choć ukochany, jest tu także figurą nieobecnego wędrowca i pijaka. „Zanim wszystko diabli wzięli” – pisze poetka – ojciec zabierał ją w wyobraźni w dalekie strony, roztaczał opowieści niestworzone, które być może były jedynie popisem wyobraźi. Ostatecznie „jedyne, co mam po tatusiu, to jego pijackie bajeczki” – wyznaje liryczne „ja” w jednym z najbardziej przejmujących wersów. Bohaterka wiersza nie osądza jednak ojca surowo; raczej ukazuje, jak dziecięca miłość potrafi współistnieć z rozczarowaniem. Ojciec jest dla niej bohaterem własnej legendy – legendy, w którą córka chciała wierzyć, póki nie dorosła do dostrzeżenia pęknięć.

Z drugiej strony dzieciństwo poetki naznaczone jest przez matkę i jej świat zasad, wierzeń, codziennych rutyn. Matka, strażniczka rytuałów, pilnuje moralnego porządku: uczy córkę pacierza, zaprowadza do kościoła. W jednym z wierszy Cendrowska opisuje, jak rodzicielka prowadzi małą dziewczynkę za rękę do konfesjonału, by ta wyznała księdzu swój dziecięcy wstyd – moczenie prześcieradła ze strachu.

Ta scena spowiedzi z „sikania w majtki” poraża szczerością i absurdem: ciężar grzechu zostaje nałożony na zrozpaczone dziecko, które milczy onieśmielone brodatą twarzą duchownego i dopiero dźwięk organów rozwiązuje jej język. Cendrowska sugestywnie pokazuje, jak tradycja religijna przenika najbardziej intymne aspekty dorastania, dokładając do naturalnych lęków dodatkową warstwę poczucia winy.

A jednak w tej samej przestrzeni rodzinnej jest miejsce na czułość i pociechę. Poetka potrafi dostrzec sacrum w zwykłych czynnościach dnia codziennego, jakby przefiltrowanych przez wiarę i wspomnianą baśń jednocześnie. „Święte są drzewka mirabelek / kiedy owocują w ogródku babci” – pisze w jednym z utworów, czyniąc z dziecięcych wspomnień niemal litanię. „Święte są gałązki / pod bosymi stopami”, „święta są w naszym domu / kiedy rozlewamy kompot / wekujemy słoiki” – wylicza, nadając codziennym obrazom rangę obrzędu. Ten międzyświat baśni i pacierza ukazuje dorastanie jako proces pełen sprzeczności: dom rodzinny bywa zarazem ostoją i klatką wstydu, źródłem ciepła i tłumionych łez. Cendrowska oddaje dualizm z wyczuciem – bez łatwej ironii, raczej z empatią dla swoich bohaterów. Zarówno pijackie fantazje ojca, jak i pobożne gesty matki składają się na jej pamięć; obie te spuścizny – baśń i pacierz – młoda poetka przekuwa w dojrzałą literacką opowieść o własnym pokaleczonym dorastaniu.

Wykluwanie się głosu

Mimo ciężaru tematów – lęku, straty, rodzinnych traum – poezja Cendrowskiej nie przytłacza, ale daje nadzieję. To w dużej mierze zasługa języka, którym operuje autorka. Styl podlotów odznacza się wyjątkową autentycznością: poetka śmiało miesza język potoczny z poetyckim, brutalne konkrety z delikatnymi obrazami. Z równą swobodą potrafi przywołać zapach „lobelii z balkonu sąsiadki” wodzący bohaterkę za nos, co dosadnym słowem nazwać bezsenność czy ból. Efekt tej mieszanki jest piorunujący – wiersze pulsują życiem, nie tracąc literackiej precyzji. Cendrowska używa prostych słów, ale uważnie waży ich ładunek emocjonalny. Unika sentymentalizmu, choćby gdy pisze o rzeczach ostatecznych.

Zamiast patosu wybiera ironię lub milczenie: wiele pozostawia między wersami, sugerując więcej niż mówi wprost. Na przykład w utworze pobłyski liryczna narratorka przyznaje: „bardziej niż słowa pamiętam uczucie” – i „może nigdy nie powinnam była nauczyć się mówić”. Ten gorzki półżart odsłania jednocześnie nieufność wobec języka i paradoksalnie – siłę niewypowiedzianego. W tomie pełnym przemilczeń każde słowo wybrzmiewa tym mocniej, a czytelnik sam musi dodać sens w przerwach między wersami.

Centralnym motywem zbioru jest dojrzewanie rozumiane jako proces utraty i zarazem poszukiwania. Cendrowska z chirurgiczną precyzją ukazuje moment, w którym dziecięca niewinność zostaje utracona – gdy dziewczynki leżące na kocu w Noc Kupały uświadamiają sobie, iż „wszystkie wróżby zostały zmyślone” . Zarazem jednak z tych pęknięć rodzi się coś nowego: samoświadomość młodej kobiety i jej własny głos. Ów głos długo dojrzewa w ukryciu, w czasach „sprzed języka”, najpierw jako szept traumy, potem buntowniczy krzyk. Pod koniec tomu metafora tytułowych podlotów – niedojrzałych ptaków próbujących pierwszych lotów – nabiera pełnej mocy. Poetka sugeruje, iż choćby kruche, „przypuchłe” pisklę potrafi w końcu znaleźć siłę, by wzbić się i przemówić. „Aż przyjdzie taka noc / kiedyś tam, jeszcze nie dziś” – czytamy – „czarnym powietrzem napełni płuca / i tubalnym głosem przebije przestrzeń”. Ten wizjonerski obraz rozsadza ramy intymnej opowieści i brzmi jak manifest: wykluwający się głos pokolenia, które dorastało w cieniu przemocy i wstydu, ostatecznie zabrzmi pełnią siły.

Idź do oryginalnego materiału